Władza dla kurczaków!
Po skończonym seansie "Hop" będziecie mieli uczucie deja vu. W futrzanym opakowaniu dostajemy film bazujący na do znudzenia ogranych schematach, typowych bohaterach i zahaczającym o banał przesłaniu płynącym z półtoragodzinnej historii. Mało odkrywcze i zaskakujące? Być może, ale jednocześnie miłe i niewymagające, szczególnie dla najmłodszych widzów, którzy będą zachwyceni.
01.04.2011 13:45
Zastanawialiście się kiedyś jak potoczyły się losy Elliota po tym, jak E.T. odleciał do domu? A co z dzieciakami z „Bliskich spotkań trzeciego stopnia”? Czy traumatyczne zdarzenia z dzieciństwa miałyby wpływ na przyszłość bohaterów? „Hop” pokazuje, że jak najbardziej.
Wszystko zaczyna się, kiedy chłopczyk imieniem Fred Królicki (przypadek?) przyłapuje w swoim ogrodzie Królika Wielkanocnego. Dystyngowany futrzak wraz z zastępem pomocników dopełnia odwiecznej tradycji podrzucania łakoci grzecznym dzieciom. Mijają lata. Fred wyrasta na zakałę rodziny, nieudacznika, bezrobotnego lenia, który w dalszym ciągu mieszka z rodzicami. Miarka się przebiera - rodzice wraz z dwójką sióstr przeprowadzają interwencję, po czym w elegancki, acz stanowczy sposób eksmitują go z domu.
Nad utracjuszem lituje się jedna z sióstr (Kaley Cuoco znana z "Teorii wielkiego podrywu”), która załatwia Fredowi czasowe lokum i rozmowę o pracę. Wszytko skończyłoby się dobrze, gdyby Fred na swojej drodze nie spotkał... Zeta. Zet to magiczny królik, syn TEGO Królika Wielkanocnego, który nad kontynuowanie tradycji przodków przedkłada realizowanie własnych marzeń (chce być perkusistą). Jak można się domyślić, spotkanie tych dwojga nie wróży niczego dobrego.
Film Tima Hilla, reżysera "Garfielda 2" oraz "Alvina i wiewiórek", to klasyczny okolicznościowy skok na kasę w myśl zasady "Idą święta, zróbmy film!". Tak na dobrą sprawę "Hop" jest takim samym produktem, co "Śnięty Mikołaj" czy "Elf". Dosłownie i w przenośni. Ale po kolei.
Fabuła "Hop" eksploatuje wszelkie znane nam motywy z filmów opowiadających o Świętach Bożego Narodzenia i ubiera je w okolicznościowe długie uszy. Magiczny zwierzak sprawuje pieczę nad tajną fabryką, która mieści się na, bo jakby inaczej, Wyspach Wielkanocnych. Zamiast zabawek mamy morze słodkości, a elfy ustąpiły miejsca rozkosznym kurczaczkom, które zastępują tutaj również stare dobre renifery, dzielnie ciągnąc wielką pisankę rodem z salonu Audi. Można więc wysnuć wniosek, że „Hop” jest próbą mitologizacji świąt Wielkiej Nocy przez amerykańskie korporacje – jest mitologia, jest zysk.
Nic nadzwyczajnego? Owszem, ale czy spodziewaliście się czegoś błyskotliwego po filmie o gadającym zwierzaku? Film Hilla przeznaczony jest dla najmłodszych, oferując mało wyszukany humor sytuacyjny i slapstickowe gagi. Do dorosłych widzów twórcy puszczają oko kilka razy, m.in. w scenie z Davidem Hasselhoffem, w której opowiada o swoim gadającym samochodzie, jednak jest to zdecydowanie za mało, żeby zakwalifikować „Hop” do tej samej kategorii wagowej co „Shrek” czy „Megamocny”.