Wszystkie drogi prowadzą do Łodzi

Wygląda na to, że David Lynch nakręcił film wielce kłopotliwy: za długi, za nudny, za ciemny, za tajemniczy, za brzydki itd. itp. Wstydzi się go chyba nawet polski dystrybutor, który nie chciał zrobić pokazu prasowego. Niesłusznie, bo akurat dziennikarze i krytycy mają sporo cierpliwości do Lyncha i wiele potrafią mu wybaczyć.

Wszystkie drogi prowadzą do Łodzi
Źródło zdjęć: © Kino Świat

26.07.2007 15:47

A tak zwana „szeroka publiczność”? Tu już odpowiedź jest równie niejednoznaczna jak fabuła „Inland Empire”. Na seansie przedpremierowym, na którym byłem, widownia podzieliła się na trzy frakcje: członkowie pierwszej systematycznie opuszczali salę w czasie projekcji (jedni już po godzinie, inni wytrwali aż 170 minut, by skapitulować tuż przed końcem), drugiej – wiercili się w fotelach, chichotali i rzucali w stronę ekranu kąśliwe uwagi, natomiast trzeciej – w trudnym skupieniu próbowali wgryźć się w obraz i ulec atmosferze filmu, no bo to przecież dzieło nie byle kogo, jeno samego Lyncha.

Tym razem autor „Zagubionej autostrady” nikomu nie okazał łaski, nie zastosował żadnych ułatwień czy taryf ulgowych. Słyszałem nawet, że jak dystrybutorzy amerykańscy nalegali, by nieco skrócił „Inland Empire”, on jeszcze je wydłużył o dziesięć minut.

Pytanie teraz, czy warto zmagać się z tym monstrualnym płodem wyobraźni? Moja odpowiedź brzmi – niestety, nie warto. Nuda, zmęczenie, prowokacja bywają twórcze, a nawet olśniewające. Wyrywając widza z życiowej i filmowej rutyny, mogą pomóc w przeniesieniu go na drugą stronę lustra. I Lynch dotąd potrafił dokonywać takich przeniesień.

Tymczasem, oglądając „Inland Empire” nie mogłem opędzić się od wrażenia, że mam przed sobą wymęczoną, trzygodzinną etiudę jakiegoś „awangardowego”, a średnio uzdolnionego studenta łódzkiej Filmówki, naśladującego... Davida Lyncha. Oczywiście, wrażenie to poniekąd brało się stąd, że część zdjęć powstała w Łodzi, której atmosferze… reżyser uległ za łatwo i zbyt powierzchownie (jak zwykle, Łódź reprezentowana jest przez ponure, odrapane kamienice wypełnione podejrzanym elementem ludzkim). Ale nie tylko.

Lynch tym razem zrezygnował z formalnego wyrafinowania obrazów i dźwięków, a więc z tych środków, którymi skutecznie czarował (albo mamił, jak kto woli) widzów w swych poprzednich filmach. Zamiast tego zademonstrował niechlujne, obskurne ujęcia kręcone cyfrówką z byle jak nagranym dźwiękiem i tandetnym chwilami aktorstwem, co w sumie daje efekt pospiesznie skleconej amatorszczyzny.

W warstwie, że tak powiem, merytorycznej „Inland Empire” też jest bladą kalką z Lyncha – począwszy od głównego wątku (aktorka dostaje wymarzoną rolę i zaczynają się z nią dziać dziwne rzeczy) po licznie rozsiane minoderyjne autocytaty (np. w epizodach i epizodzikach pojawiają się aktorzy znani z wcześniejszych filmów artysty, m.in. Diane Ladd, Harry Dean Stanton, Laura Harring). Tyle że te wszystkie chwyty typu: czerwona kotara skrywająca wejście w inną rzeczywistość, film w filmie, przechodzenie na drugą stronę ekranu, niespodziewane spotkania z samym sobą itp. zdążyły się już gruntownie zbanalizować i opatrzyć.

Podobnie jak refleksja na temat autodestrukcyjnego charakteru sztuki, zwłaszcza aktorskiej. Fakt, że na końcu filmu lądujemy w tym samym pokoju, z którego startowaliśmy, najlepiej podsumowuje jałową wędrówkę po „Inland Empire”.

W owym pokoju kryje się może również rozwiązania zagadki, po co Lynch zrobił ten film. Zaczynam podejrzewać, że po to, by dojść do ściany, przekroczyć granice autoepigoństwa, autoparodii, grafomanii... Czyżby z premedytacją uczynił z „Inland Empire” tanią i prowizoryczną podróbkę oryginalnych wyrobów made by David Lynch? Tylko, w jakim celu?

Kilkakrotnie powraca w filmie ujęcie jedwabiu przepalanego papierosem. W podobnie bezceremonialny sposób Lynch przebił się na drugą stronę swojej twórczości. Czyli de facto znalazł się w punkcie wyjścia. Co teraz? Może powinien nakręcić nową wersję debiutanckiej „Głowy do wycierania”? Bo jakoś sobie nie wyobrażam, by kontynuował wątki i powielał w nieskończoność stylistykę swych ostatnich przedsięwzięć.

Ale też, nie da się ukryć, mam wyobraźnię uboższą niż Lynch. W jego świecie wszystko jest możliwe. Także to, co najgorsze, najnudniejsze i najbardziej wtórne.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)