Wakacje już w toku. Poznać to można nie tylko po kalendarzowej dacie, pięknej pogodzie i fali urlopowiczów przetaczających się przez co urokliwsze zakątki kraju, ale także po jakości filmów trafiających na nasze ekrany. Utarło się już, że miesiące letnie to czas produkcji nie najwyższych lotów. Są nimi albo spektakularne sensacje albo głupawe komedie. Do tych ostatnich z pewnością można zaliczyć Statek miłości.
Bohaterem filmu jest Jerry, który właśnie został porzucony przez dziewczynę. Spędza czas na wpatrywaniu się w zdjęcie ukochanej i użalaniu się nad swoim samotnym losem. Jego przyjaciel, napalony tłuścioszek Nick, chcąc mu pomóc namawia go na rejs po tropikach. Według zapewnień napotkanego znajomego wycieczka statkiem to raj dla panów, bowiem na pokładzie roi się od pięknych, i co najważniejsze chętnych na seksualne igraszki kobiet. Po długich namowach Jerry w końcu zgadza się wyruszyć w podróż. Przyjaciele wsiadają na statek i dopiero po jego odpłynięciu od brzegów orientują się, że... są uczestnikami rejsu dla gejów.
Jak nietrudno zgadnąć, większość filmowych żartów opiera się tu na zderzeniu przekonanych o swej heteroseksualnośći przyjaciół, nastawionych na poużywanie sobie z przedstawicielkami płci pięknej, z obrazkiem jaki tworzą trzymający się za ręce i całujący się nawzajem panowie, chętnie uczestniczący w orgiach i lubiący przebierać się za kobiety. Pomysł, choć wtórny, dałoby się jeszcze przełknąć, gdyby nie fakt, że większość dowcipów to raczej brukowe i prostackie żarciki. Ot, weźmy chociaż tlenioną blondynę, która przed pójściem do toalety mówi: Idę przeczesać lądowisko. Przykładów takiego humoru jest tu na pęczki. Gdy porzucony przez dziewczynę Jerry wraca do domu, dzieli się smutkiem ze swoim psem. W chwili refleksji zaś rzuca tekst typu: Ale co ciebie to obchodzi, ty sam sobie liżesz jajka. Wierzcie lub nie, to jeden z lepszych żartów.
Nie dość, że humor jest tu okropny, to jeszcze twórcy nie omieszkali pokatować biednego widza głębszym przesłaniem. W łzawej scenie próbuje się wytłumaczyć nam, jak straszna jest nietolerancja i prześladowanie mniejszości seksualnych. Kilkuminutowy fragment ma uświadomić nam, że gej to też człowiek, mający prawo funkcjonować w społeczeństwie na równi z innymi i stanowiący znakomite towarzystwo do zabawy i poważnych rozmów o życiu.
Marnej fabule towarzyszy także niezbyt porywająca gra aktorska. Cuba Gooding Jr. robi głupie miny, co chwila wpada do basenu, wygina się w sobie tylko znanym rytmie podczas tańca. W efekcie przypatrywanie się mu pozostawia po sobie jedynie niesmak. Po filmach Lepiej być nie może i Jerry Maguire sądziłam, że to aktor o ogromnym potencjale komediowym. Niestety, z każdą kolejną rolą utwierdzał mnie w przekonaniu, że wymienione tytuły to tylko chwilowy przebłysk talentu albo po prostu silna postawa reżyserów, którzy ukracali jego denerwujące niewerbalne nawyki. Niedawno oglądane przeze mnie Śnieżne psy sprawiły, że na Statek miłości wybierałam się bardzo niechętnie i jak się okazuje miałam dobre przeczucia.
Dziwnie też ogląda się Rogera Moore'a w roli podstarzałego lowelasa, namawiającego naszych bohaterów na gejowskie orgietki. W jego ustach słowa: A może chciałbyś spróbować mojej kiełbaski brzmią dość obrzydliwe, szczególnie gdy poparte są gestem oblizywania mięsnej przystawki. Jedyną pozytywną sprawą w tym przypadku było nawiązanie do najsłynniejszego, obok Świętego, wcielenia aktora - agenta 007. Zdecydowanie najlepiej obsadzony był chyba Horatio Sanz w roli niespełnionego w łóżku grubaska Nicka. Jego gra była prosta i naturalna, co okazało się na tle innych wielką zaletą.
Statek miłości to film, który niesłychanie zmęczył mnie ciężkim dowcipem i przytłaczającą manierą, jaką posługuje się na ekranie Cuba Gooding Jr.. Polecam go jedynie kinowym masochistom.