Z energią siedemnastolatka
ZBIGNIEW HOŁDYS, były lider byłego Perfectu, po przeszło dziesięciu latach milczenia wydał pierwszą w karierze, bardzo udaną, płytę solową - "Hołdys.com".
Jan Skaradziński: Co spowodowało, że zdecydowałeś się wrócić do muzyki?
Zbigniew Hołdys: Ja nie wracam do muzyki, tylko publicznie ujawniam, że nadal gram, śpiewam, komponuję - a to różnica. Głównym impulsem była uwaga Tytusa, mojego syna, że jeszcze nigdy nie widział mnie na scenie.
J.S.: Ale o twoim powrocie na muzyczny rynek można powiedzieć?
Z.H.: Można, lecz mnie nie przyświecało działanie rynkowe, tylko czyste zmaganie ze sztuką. Mówię bez kokieterii tudzież kitu - podejmując decyzję najpierw o zagraniu koncertu w Sali Kongresowej, a później o wydaniu płyty, nie kierowałem się kwestią sprzedaży, miejscu na listach przebojów itd. Zresztą wszystko poszło bardzo naturalnie, jakby ktoś otworzył puszkę Pandory, bo początkowo mieliśmy dać tylko jeden koncert, jednak zarówno jego przyjęcie, jak i wspaniałe rzeczy dziejące się wewnątrz zespołu, sprowokowały mnie do nagrania "Hołdys.com" oraz do następnych koncertów. Następne płyty też nie są wykluczone.
J.S.: Nie interesuje cię sprzedaż "Hołdys.com"? To, czy uda się dotrzeć do słuchaczy młodego pokolenia?
Z.H.: Interesuje! Ale, widzisz, ja głęboko wierzę, że pewne elementy moich piosenek zaprzeczają teorii "ciążenia wieku". Krótko mówiąc - mogę mieć bagaż doświadczeń człowieka dojrzałego, lecz przy okazji energię i emocje człowieka opóźnionego w rozwoju. Innymi słowy - z energią siedemnastolatka, jaką w sobie czuję, powinienem też trafić do siedemnastolatków właśnie.
J.S.: Wielki triumf z Perfectem odniosłeś w okresie rockowego boomu. Teraz proponujesz wręcz tradycyjnie rockową płytę w czasie dla rocka niesprzyjającym. Nie obawiasz się ryzyka porażki, a tym samym podkopania własnej legendy?
Z.H.: Tu nie ma żadnego ryzyka. Ryzyko byłoby wtedy, gdybym właśnie rozumował kategoriami powrotu, rynku, nakładu. A ja kieruję się tylko emocjami, pragnieniem pokazania swoich nowych piosenek. Że ktoś ich nie kupi? Trudno. Inna sprawa, iż wiele osób już kupiło "Hołdys.com". A rock teraz rzeczywiście ma się fatalnie.
J.S.: Dlaczego zdecydowałeś się wydać "Hołdys.com" samemu?
Z.H.: Jedną z przyczyn mojego milczenia stanowiła poważna awersja do show biznesu. A biorąc sprawy wydawnicze w swoje ręce naturalnie ograniczyłem kontakty z tym środowiskiem. Choć decydują też względy praktyczne. Bo co mi może powiedzieć, nawet najwspanialszy, człowiek z wytwórni? Żebym przysłał demo, żebym grał w innej tonacji?
J.S.: Premierowe utwory uzupełniłeś na "Hołdys.com" nowymi wersjami "Niewiele ci mogę dać" i "Chcemy być sobą". To twoje ulubione piosenki z czasów Perfectu?
Z.H.: Nie. W przypadku wybrzdąkanego na gitarach basowych "Chcemy być sobą" chodziło mi o zaznaczenie, że ja do numerów Perfectu nie podchodzę na kolanach. Bo jak słyszę o nadal rozdzieranych koszulach przy "Autobiografii" czy właśnie "Chcemy być sobą", nasuwa mi się obraz faceta, który macha nad Aurorą czerwoną flagą krzycząc: "Zróbmy to jeszcze raz!". Natomiast w przypadku "Niewiele ci mogę dać" chciałem po prostu zanotować doskonałą - ze względu na śpiew Artura Gadowskiego i obój Tytusa Wojnowicza - wersję. Kiedy jej słucham, mam ciarki!
J.S.: I jeszcze Twój i Perfectu "problem roku 2000", czyli co z obiecanym przed laty koncertem zespołu z Hołdysem w składzie?
Z.H.: W ogóle nie ma tego problemu - tak ze względów prawnych (przecież Andrzej Nowicki nie żyje), jak i, powiedzmy, moralnych (Markowski opowiada o mnie rzeczy, które kwalifikują go już nie do sądu, lecz psychiatry). Najważniejsze jest jednak, że dzisiaj Perfect tworzy grupa ludzi zupełnie nie pociągających mnie artystycznie. Nie mam żadnego imperatywu wewnętrznego do ponownej gry z tym zespołem.