Zack Snyder o stracie córki: "Nikomu z nas nie jest łatwo i być może nigdy już nie będzie"
W 2017 r. reżyser Zack Snyder opuścił filmowy projekt "Liga Sprawiedliwości" tuż przed jego ukończeniem. Między innymi z powodu tragedii rodzinnej. Jego córka popełniła samobójstwo. Po latach dostał szansę dokończenia filmu. - Jestem wdzięczny widzom za potężne wsparcie - mówi w rozmowie z WP.
Yola Czaderska-Hayek: Miałeś w tym roku dwie głośne premiery: "Armię umarłych", a wcześniej autorską wersję "Ligi Sprawiedliwości". Ten drugi film obrósł już legendą, szczególnie ze względu na długie starania widzów, by w ogóle mógł powstać. Jakie to uczucie, gdy wreszcie twój wymarzony projekt udało się zrealizować?
Zack Snyder: Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi na myśl, to "rewolucja". Wydarzyło się coś, co nigdy wcześniej nie miało miejsca. Zwykli ludzie przyparli do muru Warner Bros. - ogromną wytwórnię, biznesowego giganta - i powiedzieli: "Chcemy tego filmu". Ta kampania okazała się tak potężna, że studio nie miało właściwie innego wyboru, jak tylko się ugiąć.
Nie mam słów, by wyrazić, jak bardzo jestem wdzięczny widzom za wszystko, co zrobili, by nowa wersja mogła powstać. To doświadczenie nauczyło mnie jednej, bardzo ważnej rzeczy: że możliwe jest absolutnie wszystko. Zwłaszcza w świecie filmu, który zmienia się dosłownie na naszych oczach.
Do tej pory w tym środowisku wszystko funkcjonowało w tradycyjny sposób: ktoś zatwierdzał projekt, ktoś ustalał budżet, ktoś inny jeszcze decydował, co można pokazać, a czego nie… To był zamknięty świat, na który widzowie nie mieli żadnego wpływu. Teraz ta bariera między twórcami a odbiorcami staje się coraz cieńsza, coraz łatwiejsza do pokonania. Nie wiem, w jakim kierunku podąży ta zmiana, ale obserwuję ją z przyjemnością.
Czy widziałeś wersję "Ligi Sprawiedliwości" z 2017 r.? Co o niej sądzisz?
Nie, nie widziałem tego filmu. Bardzo często słyszę to pytanie, zdarza się też, że ktoś prosi, abym opisał, czym moja wersja różni się od tamtej. A ja po prostu nie wiem. Nie mam pojęcia, jaki jest film, który cztery lata temu wszedł do kin. Wiem tylko jedno: że na pewno jest krótszy od mojego.
No właśnie - cztery godziny! Nie obawiałeś się, że dla widzów to za długo?
Mam skłonność do kręcenia długich filmów, nic na to nie poradzę. Z reguły wygląda to tak, że kręcę o wiele więcej materiału niż przewidziany metraż, a potem przycinam wszystko do odpowiedniej długości – co czasem trwa bardzo długo, bo za nic nie wiem, które sceny usunąć, a które powinny zostać. Kiedy po raz pierwszy zabierałem się za projekt pod nazwą "Liga Sprawiedliwości", film miał trwać około dwóch godzin i trzydziestu-czterdziestu minut.
To wcale nie jest dużo! Mniej więcej tyle trwał "Batman v Superman", a w edycji rozszerzonej zajmuje bite trzy godziny. Jestem przyzwyczajony do takich metraży. Ale faktycznie, cztery godziny to coś nowego nawet dla mnie. Mimo obaw uznałem, że warto poeksperymentować. Wydaje mi się, że widzowie lubią opowieści, które mogą smakować bez niepotrzebnego pośpiechu. Czasem dwie godziny to zbyt mało, by można było dobrze poznać bohaterów i przejąć się ich losami.
Wydaje mi się nawet, że dzisiejsi widzowie są nawet przyzwyczajeni do długich seansów. Istnieje przecież zjawisko znane jako "binge watching", oglądanie jednym ciągiem kilku lub kilkunastu odcinków serialu. Jedno takie podejście potrafi trwać dłużej niż twoja "Liga Sprawiedliwości".
Bardzo dobra uwaga! Seriale ewidentnie wskazują na to, że widzowie spragnieni są długich, pogłębionych historii. Serial pozwala zrobić z bohaterami prawie wszystko, włącznie z tym, że z postaci pozytywnej można zrobić negatywną i na odwrót. W dwugodzinnym filmie to praktycznie niemożliwe.
Nie mamy szans poznać bohatera na tyle dobrze, by zrozumieć, czemu w pewnym momencie zrobił coś złego i co ważniejsze, czy będziemy w stanie na powrót go polubić. Zwykle jeden zły ruch skreśla bohatera w naszych oczach na zawsze. W serialu zaś jest przede wszystkim czas, by oswoić się z postacią i dać jej szansę na odpokutowanie win.
Modelowy przykład to Jaime Lannister z "Gry o tron" – zaczynał jako wspaniały, uwielbiany przez wszystkich wojownik, potem nagle zaczął robić potworne rzeczy, aż wreszcie z powrotem stał się dzielnym rycerzem. Jak to pokazać w dwugodzinnym filmie? Nie mam pojęcia. Tak czy owak, myślę, że stoimy dziś u progu wielkich zmian w kinie. Być może czeka nas więcej długich, wielogodzinnych produkcji. Sukces miniseriali w rodzaju "Gambitu królowej" świadczy o tym, że warto się nad taką możliwością zastanowić.
Czy to prawda, że Junkie XL, z którym wcześniej współpracowałeś, napisał do "Ligi Sprawiedliwości" całą ścieżkę dźwiękową zupełnie od nowa?
Tak, pracowaliśmy także przy pierwszej wersji filmu, ale wtedy się nie udało. Wiem, że wyprodukował przy tej okazji całe mnóstwo dźwięków, dlatego gdy zadzwoniłem do niego z wiadomością, że robimy wersję reżyserską, sądziłem, że wykorzysta stary materiał. On jednak poprosił o to, żebym wcześniej pokazał mu film. Kiedy obejrzał zmontowane sceny, stwierdził: "No dobra, to już wiem, co to ma być". I napisał wszystko od zera! Moim zdaniem wykonał fantastyczną pracę.
Chciałabym zapytać cię o coś, o czym być może trudno ci mówić, szczególnie publicznie. Powód, dla którego cztery lata temu zrezygnowałeś z dokończenia pracy nad "Ligą Sprawiedliwości", jest powszechnie znany (córka reżysera Autumn Snyder popełniła samobójstwo w wieku zaledwie 20 lat). Tym bardziej poruszyła mnie twoja osobista dedykacja w finale filmu: "Dla Autumn". Jak ty i twoja rodzina radzicie sobie po tej tragedii?
Odpowiem szczerze: nikomu z nas nie jest łatwo. I być może już nigdy nie będzie. Dlatego tak bardzo jestem wdzięczny widzom za potężne wsparcie, które dostałem z ich strony. W całej akcji na rzecz wypuszczenia wersji reżyserskiej "Ligi Sprawiedliwości" bardzo ważne miejsce zajął temat zapobiegania samobójstwom. Fani zebrali dużą kwotę na rzecz fundacji zajmującej się osobami w depresji.
Olbrzymie znaczenie miała także kampania informacyjna, dzięki której ludzie potrzebujący wsparcia mogli się dowiedzieć, że nie są sami, że jest ktoś, kto im pomoże. Wystarczy tylko uruchomić internetową wyszukiwarkę i w jednej chwili można znaleźć czy to poradnię, czy to telefon zaufania, czy jakąkolwiek instytucję, która może uratować czyjeś życie.
Ważne jest to, by się nie poddawać, by nie obwiniać siebie za to, że jest nam trudno. To żaden wstyd szukać pomocy. Nie umiem znaleźć słów, by opisać, jak istotne jest dla mnie to, by ten przekaz przebił się do świadomości publicznej. I cieszę się, że nasz film w pewnym stopniu się do tego przyczynił. Choćby tylko dlatego warto było o niego walczyć.
Czy masz w planach kolejne filmy z uniwersum DC Comics?
Ujmę to tak: uwielbiam tych superbohaterów, uwielbiam ten świat, no i oczywiście uwielbiam Supermana. Ale nie jestem już zainteresowany robieniem kolejnych filmów. Bardzo się cieszę, że temat "Ligi Sprawiedliwości" udało się doprowadzić do szczęśliwego końca.
To się przecież wydawało nie do zrobienia, nie mówiąc już o pomyśle nakręcenia czterogodzinnego filmu. Osiągnąłem więcej, niż kiedykolwiek zamierzałem. Ale na tym ten rozdział się dla mnie zakończył.
Pomówmy zatem o twoim najnowszym filmie "Armia umarłych". Skąd pomysł, aby nakręcić opowieść o zombie w Las Vegas?
Nosiłem ten pomysł w głowie, odkąd nakręciłem "Świt żywych trupów". Bardzo lubię filmy o zombie, szczególnie że oprócz wartości czysto rozrywkowej służą one często także jako satyra na otaczającą nas rzeczywistość. Choćby w klasycznych filmach George'a Romero zombie stanowiły pokazany w krzywym zwierciadle symbol bezmyślnej konsumpcji.
Ja może nie poszedłem tak daleko, ale w "Armii umarłych" miałem ochotę zadać pytanie, czy zombie po przemianie przestają być ludźmi, czy jednak, mimo wszystko, gdzieś tkwi w nich jakiś ślad człowieczeństwa. Ale przede wszystkim zrobiłem ten film dla przyjemności. Nie trzeba na niego patrzeć w kategoriach społecznej satyry, wystarczy po prostu dobrze się bawić.
W październiku zobaczymy "Armię złodziei", czyli prequel "Armii umarłych". Możesz powiedzieć coś o tym filmie?
Wszystko wzięło się z wyjściowego pomysłu, czyli skoku na kasyno w Las Vegas. W naszym filmie to miasto jest otoczone murem i całkowicie opanowane przez zombie. Potrzebowaliśmy specjalisty od otwierania sejfów. Nazwy dla tych pancernych kas to tytuły czterech części "Pierścienia Nibelunga" Wagnera.
W "Armii umarłych" sejf w Las Vegas nazywa się Götterdammerung, czyli Zmierzch bogów. Pomyśleliśmy: byłoby fajnie, gdyby włamywacz był Niemcem. To by pasowało. No i pojawił się Matthias (Schweighöfer – red.) i oczarował nas na przesłuchaniu. Wiedziałem, że rola otwieracza sejfów jest stworzona dla niego. I teraz Matthias nakręcił "Armię złodziei" jako reżyser i odtwórca głównej roli. Niesamowicie się wszystko potoczyło. Aha, przy okazji, ten film jest o napadzie na trzy pozostałe sejfy.
ZOBACZ TEŻ: Zack Snyder's Justice League | Official Trailer | HBO Max
Jesteś w ten projekt jakoś zaangażowany?
Tak, jestem producentem. No i napisałem scenariusz.
Chciałabym jeszcze na moment wrócić do DC Comics. Jednym z największych atutów twojego podejścia do "Ligi Sprawiedliwości" było wykreowanie Bena Afflecka na nowego Batmana. Moim zdaniem to jeden z najlepszych wizerunków tego superbohatera, jeśli w ogóle nie najlepszy. Domyślam się, że pewnie nie zechcesz komentować cudzych poczynań, ale jak się zapatrujesz na pomysł nakręcenia kolejnego filmu z nowym aktorem?
Jestem przekonany, że to będzie sukces. Trzymam kciuki za projekt Matta (Reevesa – red.) i życzę mu jak najlepiej. Widziałem zwiastun i bardzo mi się podobał. Oczywiście jestem przywiązany do swojej wizji, dla mnie Batman to Ben i zawsze, kiedy myślę o tej postaci, widzę w tej roli Bena. Ale z drugiej strony uważam, że zmiany mają swoje plusy.
Superbohaterowie w jakiś przedziwny sposób stali się niezwykle istotną częścią amerykańskiej mitologii. I dzięki temu, że daną postać grają w filmach różni aktorzy, nie ma jednego wizerunku Batmana czy Supermana. A to sprawia, że ci bohaterowie stają się uniwersalni, ponadczasowi.
Każdy może identyfikować się z Batmanem, ponieważ nie ma jednego Batmana, jest ich wielu, można sobie wybrać tego, który najlepiej nam odpowiada. Podobnie też nie ma jednego Supermana czy jednej Wonder Woman. Superbohaterowie z komiksowej fantastyki przeszli do krainy mitów.
Tak z ciekawości: gdybyś dostał szansę nakręcenia wersji reżyserskiej któregoś ze swoich wcześniejszych filmów, na co byś się zdecydował?
Nakręcenie nowej wersji wiązałoby się z koniecznością obejrzenia moich starych filmów, a nie wiem, czy bym to przeżył. Chyba tylko jeden tytuł przychodzi mi na myśl: "Sucker Punch". Mam w głowie własną wersję tego filmu, zupełnie inną niż ta, która trafiła do kin. Wytwórnia bardzo mocno przerobiła mój wyjściowy pomysł. Ale w gruncie rzeczy i tak jestem bardzo zadowolony z efektu.
Gdzie szukać pomocy?
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 800 70 2222 całodobowego Centrum Wsparcia dla osób w kryzysie. Możesz też napisać maila lub skorzystać z czatu, a listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz TUTAJ.