Najbliższy weekend niestety nie zapowiada się ciekawie. Obok nijakiego Niejakiego Joe na nasze ekrany wejdzie dodatkowo (w jednej kopii) francuska komedia Jak mamę kocham nie kłamię, która - moim zdaniem - miałby szansę odnieść sukces gdyby tylko nie była tak nudna.
Fabularnie Jak mamę kocham... nawiązuje do głośnego Żądła George'a Roya Hilla. Bohaterami filmu są przyjaciele, którzy po tym jak zostają oszukani na dużą sumę pieniędzy przez szefa sieci hipermarketów postanawiają się zemścić i nieuczciwego biznesmena nacinają na naprawdę dużą kasę. Brzmi nieźle, tylko, że realizacja tego planu trwa ok. 20 minut ze 105-minutowego filmu. Pozostałą część obrazu zajmują ograne gagi wykorzystujące pomysły znane z setek innych filmów oraz zdarzenia, które bardziej pasują do obyczajowego dramatu niż do komedii.
Na pokaz Jak mamę kocham nie kłamię szedłem nie widząc zupełnie czego się spodziewać. Film wchodzi na nasze ekrany zupełnie nagle i do tego w jednej kopii. Z początku nawet mi się podobało. Fajna czołówka nawiązująca o Jamesa Bonda, niezła muzyka - ale bardzo szybko mój początkowy entuzjazm został zabity przez wiejącą z ekranu nudę. Niestety, Jak mamę kocham nie kłamię przynudza i to przynudza straszliwie. Oglądając film miałem wrażenie jakby twórcy nie wierzyli, że opowieść o zemście na szefie supermarketu jest wystarczająco ciekawa i postanowili dorzucić jeszcze masę innych wątków, z których każdy z osobna daje się przełknąć, ale razem tworzą ciężkostrawną mieszankę. W efekcie otrzymaliśmy film reklamowany jako komedia, który w rzeczywistości nie jest wcale taki śmieszny.