Zajączkowska podbija Hollywood. Fenomenalna rola polskiej aktorki
Rola złośliwej staruszki z poczciwą duszą to mocny punkt filmu "Late Bloomers" Lisy Steen i wielki tryumf Małgorzaty Zajączkowskiej.
W ostatni weekend na festiwalu South By South West w Austin w Teksasie premierę miał debiutancki film pełnometrażowy amerykańskiej reżyserki Lisy Steen "Late Bloomers". To współczesna opowieść, dziejąca się na nowojorskim Greenpoincie, historia niespodziewanej międzypokoleniowej i międzynarodowej przyjaźni.
Połamane kości, połamane życie
Louise, główna bohaterka filmu, którą bardzo przekonująco zagrała Karen Gillan, to dobiegająca trzydziestki, mocno niepozbierana hipsterka, taka, jakich jeszcze niedawno było pełno na Brooklynie, gdzie dzieje się akcja filmu. Zostawiła rodzinny dom na prowincji, pełen nierozwiązanych problemów, rozstała się z facetem po kilkuletnim związku i nie potrafi stanąć na nogi. Nie ma mieszkania, pracy, pomysłu na życie, poza marzeniem o byciu muzyczną gwiazdą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
#dziejesienazywo: ciemna strona Zajączkowskiej
Do tego dochodzi jeszcze jedno: alkohol, jedyny sposób, żeby zapomnieć o wszystkich rozsypujących się sprawach. I to właśnie on doprowadza do tego, że dziewczyna trafia do szpitala ze złamanym biodrem. Jest tam najmłodsza - jak mówi lekarz, takie urazy zdarzają się w zasadzie tylko ludziom prawie trzy razy starszym od niej.
Louise nie ma wyjścia, na zajęciach rehabilitacyjnych w towarzystwie seniorów i seniorek musi postarać się przemyśleć i poukładać swoje życie. Zwłaszcza, że nagle pojawia się w nim kolejna wymagająca uwagi niespodzianka.
To Antonina, grana przez Małgorzatę Zajączkowską, wiekowa emigrantka z Polski, złośliwa, nieposłuszna, taka, z którą - z powodów językowych, ale i osobowościowych - praktycznie nie ma kontaktu. W klinice rehabilitacyjnej ma opinię "złej dziewczyny", z którą nikt nie chce mieć do czynienia. Louise nie ma wyjścia: to ona musi wziąć za nią odpowiedzialność.
Przekonująco zagrać ambiwalencje
Relacja między kobietami staje się główną siłą napędową filmu. Są zupełnie różne od siebie, na początku kompletnie nie potrafią się dogadać, a jednak szybko rodzi się między nimi swoiste porozumienie i pełen emocji związek.
Zajączkowska ma tu arcytrudne zadanie: jej bohaterka z pozoru jest absolutnie nieznośna, trudna do polubienia, momentami wręcz odpychająca - kiedy np. rzuca przedmiotami w starającą się jej pomóc Louise, kopie ją, wymierza ciosy albo agresywnie bije pięściami w stół. Ale to tylko pozory, maska, nakładana przez tę kobietę po przejściach, której los nie szczędził kopniaków i ciosów.
A pod nią kryje się wrażliwa, pełna emocji osoba, która ma za sobą bogate życie, wspomnienia, do których uśmiecha się, kiedy nikt nie patrzy, pasję, o której cały czas stara się pamiętać.
Zajączkowska po mistrzowsku wygrywa ambiwalencje tkwiące w tej postaci. W każdym jej złośliwym grymasie widać tęsknotę. W każdym agresywnym geście - czułość. A kiedy z zacięciem wypowiada pełne gniewu zdania, czuć jak bardzo szuka zrozumienia. To ostatnie wzmocnione jest jeszcze dodatkowo przez dosłowność tego reżyserskiego gestu - amerykańska publiczność nie rozumie tego, co mówi po polsku aktorka, tylko mała część jej wypowiedzi jest tłumaczona w napisach. Ale każdy doskonale rozumie, dlaczego ta kobieta tak bardzo się miota i co się dzieje w jej głowie. Zajączkowska sprawia, że to wszystko jest jasne, widoczne, mocne. Tworzy w tym filmie postać wielowymiarową i pełną, tworzy przekonującą, poruszającą, bardzo mocno spełnioną rolę.
Szczerość na basenie
Film Steen to przede wszystkim opowieść o starzeniu się i starości. Młoda bohaterka mierzy się z problemami, które w zasadzie jeszcze jej nie dotyczą. Ale przebywanie ze starymi ludźmi sprawia, że zaczyna zupełnie inaczej patrzeć na swoje życie. Sprawy, które wydawały jej się najważniejsze, nagle tracą na znaczeniu. A problemy, które zostawiła za sobą, nagle mocno domagają się rozwiązania.
Jak czule Steen potrafi mówić o starości szczególnie mocno widać w scenach zajęć rehabilitacyjnych na basenie. Mocno zróżnicowana pod względem etnicznym i światopoglądowym grupa staruszek opowiada tam o swoim życiu i o tym, jak postrzegają ze swojej perspektywy życie młodych ludzi. Te sceny - naturalne, niemal dokumentalne, sprawiające wrażenie improwizowanych - bawią do łez, ale i do łez wzruszają. I dają do myślenia zarówno publiczności młodej, jak i tej w wieku bohaterek.
Amerykanka o polskiej dzielnicy
Reżyserce udaje się dotknąć w tym filmie jeszcze kilku innych kwestii. Jedna z nich to głęboki ukłon w stronę Greenpointu. Steen odwołuje się do tradycji tej dzielnicy, pokazując z zaskakującym rozczuleniem ostatnie pamiątki po polskim okresie w jej dziejach. Kamera z sentymentem śledzi polskie sklepy, apteki, słynne miejsca, ulice i parki. I ludzi, którzy tam żyli - generację emigracji PRL-owskiej, będącą dziś w wieku Antoniny, odchodzącą już, zmuszoną do korzystania ze służby zdrowia, przeżywającą poważne problemy wynikające z nieznajomości języka. I pokolenie jej dzieci i wnuków zawieszonych gdzieś pomiędzy polską tradycją i amerykańską współczesnością.
Steen pokazuje też Greenpoint całkiem współczesny: poddany błyskawicznej i głębokiej gentryfikacji, wypełniony z jednej strony podstarzałymi resztkami generacji hipsterów, którzy na początku wieku osiedlali się tu, nie mogąc już znaleźć miejsca na sąsiednim Williamsburgu, a z drugiej - najbardziej współczesnymi przybyszami: dziećmi bogatych rodziców przyciągniętymi na Greenpoint już tylko za sprawą pustej mody.
Debiut Steen to film bardzo dojrzały i wielowymiarowy. To ważna przez swoją oryginalność wypowiedź o tym, jak młodzi powinni podchodzić do problemów starszego pokolenia, uczyć się od niego życia, ale powoli zacząć się też psychicznie przygotowywać do własnej starości. Osadzenie tej historii w polonijnym środowisku przynosi polskiej publiczności dodatkowy kontekst, a wspaniały występ Małgorzaty Zajączkowskiej jest bardzo mocnym punktem tego filmu.
ZAGŁOSUJ NA NAJLEPSZE SERIALE 2022: