Zbrodnia i kara według Allena
Woody Allen albo skrycie marzy o przestępczym życiu, albo jego ukochaną książką jest „Zbrodnia i kara“. „Sen Kasandry“ to trzeci już z rzędu film, w którym parafrazuje powieść Dostojewskiego.
Temat pozostaje ten sam – morderstwo i kara. Zmienia się jednak tonacja filmów. Pierwszy – „Wszystko gra“ – był najbardziej komediowy. Miał też najbardziej przewrotne zakończenie, bo zbrodnia nie została ukarana. „Scoop. Gorący temat“ balansował na pograniczu komedii i kryminału. Natomiast „Sen Kasandry“ to film absolutnie serio z kilkoma zaledwie komediowymi wstawkami. Jest tu zbrodnia, jest kara i jest tragedia na miarę Szekspira lub starożytnych Greków.
Poważna, wręcz ponura, tonacja zbija z tropu większość wielbicieli Allena. Przyzwyczaił nas bowiem do komedii. Na tyle skutecznie, że już nie pamiętamy jego poważniejszych filmów, jak choćby „Hannah i siostry“ czy „Wnętrza“, w których próbował naśladować Bergmana. Nie wszystkim ten poważny Allen się podoba. Pojawiły się nawet głosy, że „Sen Kasandry“ to wyraźna obniżka formy mistrza. Ale ja się z tą tezą nie zgadzam.
Bo „Sen Kasandry“ ma niemal wszystko, za co tak Allena kochamy – świetne dialogi, wyrównane tempo narracji, znakomicie nakreślonych głównych bohaterów. Intryga jak zwykle u Allena jest prościutka. Na prośbę bogatego wuja dwaj bracia mają zabić jego byłego współpracownika. Zeznania mężczyzyny mogą bowiem zrujnować wuja. Bracia podejmują się morderstwa, bo potrzebują pieniędzy – jeden jest uzależniony od hazardu, drugi ma dziewczynę o kosztownych upodobaniach. Nie zbrodnia jednak Allena interesuje, ale jej konsekwencje.
Film pokazuje jak morderstwo wpływa... na życie braci, jak ich rozdziela, niszcząc ich samych i łączące ich więzy. Ten wątek zresztą jest najsłabszy, bo Allen nie wychodzi w nim poza ogólniki. Jednak aktorsko pozostaje bez zarzutu.
O pracy z Allenem krążą legendy – że nie udziela aktorom żadnych wskazówek, że lubi kręcić bardzo szybko, nie dając im czasu na próby, że rzadko pozwala na odstępstwa od scenariusza.
A jednak to właśnie w filmach Allena aktorzy, obojętnie z Hollywood czy z Europy, tworzą znakomite, jedne z najlepszych w swoim dorobku, kreacje. „Sen Kasandry“ to popis Colina Farrella, który po raz kolejny (po „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj“) udowadnia, że przy dobrym scenariuszu i dobrym reżyserze potrafi wyjść poza gwiazdorskie emploi i zagrać wręcz koncertowo. Dobry jest także Ewan McGregor jako jego brat. Świetny epizod stworzył Tom Wilkinson jako wuj-kusiciel.
We „Śnie Kasandry“ nie pojawia się, o dziwo, Scarlett Johansson. O dziwo, bo wydawało się już, że Allen znalazł swoją nową muzę, która zastąpi Diane Keaton i Mię Farrow. Johansson zagrała we „Wszystko gra“ i „Scoop. Gorący temat“. Podobno występ w „Śnie Kasandry“ uniemożliwiły jej wcześniejsze aktorskie zobowiązania (w co mogę uwierzyć, bo ostatnio trudno znaleźć amerykański film bez Johansson w obsadzie). Allen znalazł jednak wyjście z sytuacji – ufarbowana na blond Sally Hawkins chwilami wręcz uderzająco przypomina Scralett.