Zechcecie zaszaleć w Las Vegas
Światową stolicę hazardu z całym jej przepychem, luksusami i mamiącymi neonami widzieliśmy już nie raz. Filmowcy lubią wracać do tego pięknego i niebezpiecznego miejsca, pokazywać jak cienka jest granica między dobrą zabawą oraz gorączką wygrywania a przejściem na drugą stronę i utonięciem w rynsztoku spłukanych klientów. Ten film jest inny, nie doszukacie się w nim konsekwencji, nie obejrzycie złamanych żyć i ludzkich tragedii. Zobaczycie Las Vegas dokładnie takim, jakim chcą żebyście je widzieli właściciele kasyn... i będziecie mieli z tego niezły ubaw.
Głównym bohaterem filmu jest Ben. Lata wyrzeczeń i poświęceń mają mu się właśnie zwrócić w postaci przyjęcia na prestiżowy Harvard. Niestety młody geniusz jest studentem ubogim, dorabiającym w sklepie z krawatami, zaś studia na osławionej uczelni kosztują nieosiągalne 300 tysięcy. Z pomocą Benowi przychodzi profesor Micky Rosa, który niczym diabeł wcielony wskazuje mu drogę na skróty.
Nie bez początkowych dylematów, Ben chwyta wyciągniętą do niego dłoń i wraz z wyselekcjonowanym przez profesora zespołem, wyrusza do Las Vegas. Tam młodzi geniusze, pod przybranymi nazwiskami, drużynowo ogrywają kasyna licząc karty. Teoretycznie metoda liczenia jest legalna, bo opiera się na szybkości wybitnych umysłów, ochrona kasyna ma na ten temat jednak zgoła inne zdanie.
"21" to podobno dramat. Jeśli tak to pretensjonalny i banalny. Znacznie bardziej pasuje mu określenie: komedia lekko kryminalna. Dlaczego tak? Ano dla tego, że wątek dramatyczny niknie pod grubą warstwą neonów, adrenaliny towarzyszącej wygrywaniu dużych pieniędzy, nagłych zwrotów akcji i sporej dawki humoru.
Film Roberta Luketica jest warsztatowo świetny. Ograne przeboje w teledyskowych migawkach z Vegas znów nabierają werwy. Reżyser rzadko, ale umiejętnie zagrywa też na emocjach widzów. Celowo złości i wzburza niesprawiedliwym losem bohaterów, by za sekundę z wielką siłą pokazać życie nocnych kasyn z ich udziałem. Każdy wie, że ten przepych to ułuda a szybkie życie jest ekspresową windą na dno, ale jak można nie skorzystać z takiej odskoczni? Zwłaszcza w tak doborowym towarzystwie.
Historia opowiedziana w filmie jest podobno oparta na faktach. Jeśli to prawda to fakty te zostały nagięte do granic bajki. Całe szczęście bajki miłej w odbiorze i bardzo, bardzo kolorowej.
Wadą filmu jest to że spłaszcza rysy psychologiczne swoich bohaterów a zwłaszcza tego głównego czyli Bena. Jego transformacja z grzecznego studenta w wyrachowanego i pewnego siebie pyszałka oraz oszusta nakreślona jest wyjątkowo grubą kreską. Ten aspekt filmu może wydawać się zbyt uproszczony, nachalnie dydaktyczny i potraktowany po łepkach. Nie zapominajmy jednak, że w gruncie rzeczy oglądamy ładną, amerykańską bajkę.
Mimo pewnych nieudolnych aspiracji reżysera, głównym celem filmu jest to by bawić a nie ponuro nastrajać. Ten cel film osiąga w stu procentach. Nawet jeśli zapomnicie o nim tuż po wyjściu z kina, dobre samopoczucie nie powinno was opuścić do końca wieczoru.
W filmie zagrał dawno niewidziany Kevin Spacey. Chociaż na pewno nie pokazał nic nowego i do swojej roli podszedł bez zacięcia, jako czarny charakter prezentuje się jak zawsze doskonale. Ten sam poziom utrzymuje Laurence Fishburne. Nieźle wypada również odtwórca Bena, czyli Jim Sturgess, który niekoniecznie musi was zachwycić jako nowonarodzona gwiazda hazardu, ale jako nieśmiały student wypada bardzo autentycznie. W filmie wystąpiła również Kate Bosworth. Kreacja aktorki to typowy przykład wisienki z czubka tortu - każdy widzi, że jest sztuczna, ale za to jak ładnie wygląda.
"21" to dobrze zrobiony film. Długi ale ciekawy. Opowiedziany w dość szybkim, lecz nie za szybkim tempie. Wszystkiemu można się przyjrzeć, nacieszyć wzrok. Sporo da się przewidzieć ale najważniejsze "niespodzianki" pozostaną niewiadome do samego końca. Jeśli włączycie filtr na niemrawe, moralizatorskie zapędy reżysera, obejrzycie dobre, niezobowiązujące kino rozrywkowe.