"Zenek": To się da oglądać. Zabraliśmy na premierę fankę Martyniuka
Za nami oficjalna premiera "Zenka". Czekało na nią wiele osób. W tym Kasia, rodowita Podlasianka, która nie kryje, że Martyniuka traktuje jak jeden z elementów lokalnego patriotyzmu. Wybrałam się z nią na film.
12.02.2020 | aktual.: 12.02.2020 21:02
Kasia pochodzi z małej miejscowości pod Białymstokiem. Choć większość życia spędziła na Podlasiu, teraz mieszka w Warszawie. Ma wyższe wykształcenie i pracuje w branży IT. Otwarcie przyznaje się do tego, że lubi bawić się przy dźwiękach disco polo: – U mnie w domu od zawsze słuchało się disco polo. Zenka i jego zespół Akcent, kojarzę od dziecka. Dopiero w liceum spotkałam się z ludźmi, którzy tym gardzili. Teraz nie słucham może tej muzyki w domu, po pracy, ale jak idę gdzieś na imprezę, to zawsze się kończy na Zenku.
Co on w sobie ma?
– Nie o to chodzi, że lubię go za jego twórczość, bo nie ukrywajmy, to nie jest muzyka wysokich lotów – tłumaczy Kasia swoją sympatię do króla disco polo. – Szanuję Zenka dlatego, że jest fenomenem sam w sobie. Choć nie wychyla się przed szereg i śpiewa, jak wszyscy, o miłości i zdradzie, to jego teksty są romantyczne, a nie wulgarne, jak to czasem się w disco polo zdarza. On chyba wierzy w to, co śpiewa, ma w sobie prawdę i prostotę. I właśnie tym mnie ujmuje. Dla mnie jest mega autentyczny.
Przed filmem rozmawiamy o naszych oczekiwaniach. Kasia liczy na to, że zobaczy tę Zenkową autentyczność na ekranie. Jest też ciekawa, czy twórcom uda się oddać przemianę, jaką król disco polo przeszedł na przestrzeni lat: – Zenek im jest starszy, tym więcej ma klasy i obycia. Wystarczy spojrzeć, jak wyglądał 20 lat temu – nosił obciachową fryzurę i szerokie koszule. Teraz przeżywa okres swojej świetności i wygląda znacznie lepiej.
Zaskakująco dobry początek
W Multikinie w warszawskich Złotych Tarasach przeznaczone na premierę "Zenka" 4 sale publiczność wypełnia po brzegi. Są związani z produkcją twórcy, gwiazdy disco polo, dumny Jacek Kurski i sam Zenek, który na ściance pozuje z żoną i mamą, a ze sceny skromnie życzy widzom udanego seansu.
I rzeczywiście pierwsza część filmu jest zaskakująco udana. Publiczność śmieje się w głos z przaśnych, ale zabawnych żartów, a drobne przeszkody, jakie Zenek napotyka na swej drodze ku sławie, angażują w fabułę. Ale w pewnym momencie coś się zaczyna psuć. Zenek dorasta, Jakuba Zająca w tej roli zastępuje Krzysztof Czeczot i przestaje być zabawnie. Pojawia się absurdalny wątek kryminalny, który w prawdziwym życiu Martyniuka nigdy nie miał miejsca i nagle film zmienia tonację na mroczną, a jednocześnie zaczyna być nudny. Ostatnie minuty to już nużąca droga przez chaos.
Romowie i porwanie? Kogoś poniosło
Obie wychodzimy z seansu z mieszanymi uczuciami: – Zaczęło się jak prosta historia wrażliwego chłopca, który stał się wielkim celebrytą i tak powinno zostać – mówi Kasia – Czuję się nieco rozczarowana, bo zakończenie było bez sensu, jakby doklejone z filmu gangsterskiego. Nie pasuje to do wizerunku Zenka, ani do reszty filmu. Początkowo skupiał się mocno na tych latach 80. I 90., a później akcja nagle przyspieszyła i sprawiała wrażenie poszatkowanej. Do tego ta historia z Cyganami… no mogli sobie to darować. To było bardzo przerysowane.
Kto się wstydzi disco polo?
Zwracamy uwagę na to, że w filmie jest zaskakująco mało disco polo: – Niewiele twórczości Zenka wykorzystano. Grali głównie covery zagraniczne, które bardzo śmiesznie brzmiały z tym specyficznym głosem i akcentem – mówi Kasia, zaznaczając, że tak właśnie Akcent zaczynał: od grania Modern Talking czy Boney M.
Taki dobór ścieżki dźwiękowej trochę nie klei się ze słowami Jacka Kurskiego, który dumnie mówił przed seansem, że TVP przestała się wstydzić disco polo. Z pewnością nie wstydzi się go widownia, która opuszczała salę kinową tanecznym krokiem, podśpiewując "Przez te oczy zielone" wykorzystane jedynie w napisach końcowych.
Dwóch Zenków
Obie z Kasią jesteśmy zgodne w jednym: niekwestionowaną gwiazdą "Zenka" jest Jakub Zając, który dał z siebie wszystko, by jego postać miała w sobie urok, charyzmę i jednocześnie prostotę. Czyli wszystko to, za co Kasia Martyniuka szanuje: - Zdecydowanie bardziej podobał mi się młodszy Zenek. Głos miał idealny, wizualnie pasował, a do tego był przeuroczy. Starszy Zenek miał inną manierę, być może wynikało to z tego, że bohater miał już więcej lat i był zdystansowany do świata. Ale przez to było w nim o wiele mniej uroku. W moim odczuciu wypadł gorzej w porównaniu do młodszego.
Drugi, starszy Zenek, miał w zamyśle twórców być postacią mroczniejszą, która musi zmierzyć się z własną przeszłością, by dojrzeć i stać się prawdziwą głową rodziny. Coś jednak poszło nie tak: - To dobrze, że nie chcieli tego przesłodzić i zrobić z Zenka idealnego męża i ojca, tylko pokazać, że też ma swoje za uszami – docenia pomysł Kasia. – Ale niestety wyszło tak, że w drugiej części w miejsce dobrego chłopaka ze wsi, który chce spełniać swoje marzenia, dostaliśmy jakiegoś discopolowego degenerata, który pije i nie dba o rodzinę. A to się jakoś nie łączy z tym dzisiejszym wizerunkiem Zenka.
Mimo rozczarowania drugą częścią filmu, Kasia jest zadowolona z seansu. Ja też jestem. Ten film mógł wypaść znacznie gorzej. Tymczasem da się to oglądać, a nawet – przy odrobinie dobrej woli i do pewnego momentu – nieźle przy tym bawić.