Ziemia żywych trupów
"Ziemia żywych trupów" to powrót zombie w dobrym stylu. Znów przerażają, miejscami śmieszą, a nawet... uczą.
To kolejny film George'a A. Romero po "Świcie żywych trupów, "Poranku żywych trupów" i "Dniu żywych trupów". Świat został całkowicie opanowany przez zombie. Tym, którym udało się uciec przed monstrami, chronią się w miastach, obwarowują i wystawiają żołnierzy do obrony. Aby zdobyć żywność oraz inne rzeczy potrzebne do życia muszą jednak czasami wyjeżdżać poza bezpieczną strefę. Wówczas dochodzi do strać z żywymi trupami. Pewnego dnia coś się jednak zmienia. Zombie rozjuszeni atakiem ludzi, zwartą grupą udają się w stronę miasta, by się zemścić.
Wydawać by się mogło, że po licznych produkcjach o zombie, Romero nie będzie miał nic ciekawego do powiedzenia w tym temacie. Wręcz przeciwnie! Reżyser przygotował ucztę, na którą składa się nie tylko dawka strachu, miejscami zachwycające zdjęcia i montaż, ale także cenna refleksja nad ludzką naturą.
Film otwiera i zamyka ujęcie głównego bohatera, Rileya (Simon Baker)
, patrzącego przez lornetkę na zombie, który kiedyś był pracownikiem stacji benzynowej. Istniejąc teraz w nowej postaci, monstrum również stara się jakoś... żyć, znaleźć swoje miejsce w nowym świecie. W filmie Romero to zombie wzbudzają więcej sympatii niż ludzie. Ci bowiem żyją w zamkniętym mieście, które ma ich chronić przed żywymi trupami. Bynajmniej jednak zagrożenie nie wpłynęło na nich pozytywnie. Garstka bogaczy żyje w luksusowym wieżowcu, podczas gdy reszta tłoczy się w slumsach. Czy rzeczywiście taki porządek świata jest godny by chronić go przez zakusami zombie?
Romero swoim najnowszym filmem udowadnia, że ma jeszcze wiele ciekawych rzeczy do powiedzenia i pokazania. 65-letni mistrz gatunku nie musi się więc śpieszyć z przekazaniem pałeczki młodszym reżyserom.