Trudno wyobrazić sobie bardziej wtórne dzieło niż film "Zły duch". Ten obraz powtarza wszystkie znane gagi komediowe, które zostały już do cna wyeksploatowane przez innych twórców.
Film opowiada historię dwóch architektów - Vincenta Porela (Thierry Lhermitte) i Simona Variota (Michel Muller). Pierwszemu z nich wiedzie się znakomicie, gdyż jest dyrektorem międzynarodowej firmy budowlanej, natomiast drugi - to typowy życiowy nieudacznik. Ich drogi krzyżują się, gdy Simon odkrywa, że jego projekt został skradziony. Postanawia udowodnić Porelowi oszustwo i udaje się do jego firmy. Jednak nieszczęśliwy zbieg okoliczności sprawia, że zostaje potrącony przez Porela, który spieszy się do szpitala, gdzie właśnie rodzi jego żona (Ophélie Winter). Duch Simona trafia do ciała nowonarodzonego syna Porela.
Komedii o dziecku, które stara się uprzykrzyć życie rodzicom, powstało już bez liku. Jednak tym razem twórcy postanowili, że słodkie maleństwo zostanie obdarzone umysłem dorosłego, który pragnie popełnić samobójstwo. Zabieg ten okazał się nieudany. Na ekranie kolejne próby samobójcze małego chłopca są tak banalne, że mogą co najwyżej budzić uśmiech politowania dla twórców scenariusza. Aby ożywić akcję twórcy dodali kilka wątków pobocznych, które są niestety równie niesmaczne i żałosne, jak żarty z funkcji fizjologicznych niemowlaka. Postacie drugoplanowe wpisują się w świetnie nam znane i oklepane już schematy - złej matki, wrednej teściowej i służącej złodziejki.
Film drażni przede wszystkim brakiem jakiegokolwiek sceny, która byłaby nas w stanie rozśmieszyć. Najlepszym dowodem na to, jak kiepska jest to komedia, może być fakt, że na sali kinowej, nie słychać było w trakcie trwania seansu ani jednej salwy śmiechu, a twarze widzów po skończonym seansie wyrażały jedynie senność i znużenie.
Jeśli by jednak próbować na siłę znaleźć jakieś dobre strony tego filmu, to z pewnością jedną z takich rzeczy jest Paryż. Nawet twórcom "Złego ducha" nie udało się popsuć widzom przyjemności z podziwiania piękna tego miasta. Zawsze miło jest bowiem popatrzeć na oświetloną tysiącem świateł wieżę Eiffle'a czy romantyczne zakątki nad Sekwaną.
"Zły duch" to na pewno komedia, na którą nie warto iść do kina. Natomiast z pewnością dobrze się ją będzie oglądać w domowym zaciszu. Nie wymaga bowiem od widza skupienia, a miejscami wywołuje kilka bladych uśmiechów.