„53 wojny”: jak rozpada się życie, osobowość i miłość [RECENZJA]
Autorce bardzo trafnie udało się pokazać rozpad osobowości pod wpływem dramatycznych przeżyć. Szkoda, że przy okazji trochę rozpadł jej się film.
Wchodzący właśnie na ekrany polskich kin film "53 wojny” to ekranizacja książki Grażyny Jagielskiej "Miłość z kamienia. Życie z korespondentem wojennym”. Wydane w 2013 roku wspomnienia żony jednego z najbardziej znanych i cenionych polskich dziennikarzy specjalizujących się w opisywaniu konfliktów zbrojnych, Wojciecha Jagielskiego, były gorzkim pamiętnikiem z niekończącej się traumy. Jagielska odbrązowiła mit związany z tym zawodem i pokazała prawdę o tym, w jaki sposób emocje z nim związane dotykają - a dokładniej: niszczą - najbliższych.
Od "Krolla” do "53 wojen”
Książka, choć trudna, momentami wręcz bolesna, znalazła spore grono odbiorców, nic więc dziwnego, że wcześniej czy później musiała się doczekać także wersji filmowej. Jej przygotowania podjęła się Ewa Bukowska, która do tej pory znana była przede wszystkim jako aktorka - w latach dziewięćdziesiątych występowała m.in. w popularnym "Krollu” Władysława Pasikowskiego i "Wronach” Doroty Kędzierzawskiej. Jako reżyserka debiutowała w 2013 roku krótkometrażowym filmem "Powrót”, opowiadającym o żołnierzu, który wraca z misji w Afganistanie i próbuje odbudować swoje dawne życie.
Jej najnowsze dzieło w jakimś sensie nawiązuje do tematyki tamtej etiudy. Bohaterką "53 wojen” jest żoną reportera wojennego, który z misji wraca nieustannie. A dokładniej, zgodnie z tytułem: 53 razy. W filmie Bukowskiej wojny nie ma wcale, pojawia się tylko w opowieściach, niekontrolowanych odruchach, nerwowych tikach. To nie opowieść o reporterze wojennym, ale o jego żonie i o tym, jakie efekty wywołuje jego wieczna nieobecność i niekończący się lęk o jego bezpieczeństwo, zdrowie i życie.
Popis aktorski Magdaleny Popławskiej
Role w tym filmie rozdane są w bardzo jasny sposób: Michał Żurawski, który wciela się w dziennikarza odwiedzającego miejsca, w których wybuchają konflikty, gra wieczną nieobecność. Dosłownie i w przenośni. Albo nie ma go fizycznie i pojawia się na ekranie tylko jako głos w telefonie, uciekający, zagłuszony, niewyraźny. Albo jest, ale tak jakby go nie było: mentalnie wyraźnie jest gdzie indziej, myśli o czymś innym, nie jest w stanie skupić się na zwykłym, cichym i spokojnym życiu w Warszawie.
Nic więc dziwnego, że cała uwaga, całe zainteresowanie, cała troska widza skupiona jest na jego żonie, która musi sobie radzić sama ze zwykłymi sprawami, z samotną codziennością, z załatwianiem banalnych życiowych spraw, z opieką nad dziećmi i innymi drobiazgami, które w obliczu kolejnych 53 wojen zdają się zupełną abstrakcją.
Za sprawą takiej konstrukcji, kamera skierowana jest nieustannie na grającą żonę dziennikarza Magdalenę Popławską, a film staje się popisem jej aktorskiego kunsztu. Znakomita aktorka jest na ekranie niemal cały czas i przekonująco odgrywa zabieganie i krzątanie, które mają odsunąć na bok lęk i tęsknotę. Wiadomo, że to niemożliwe i że wcześniej czy później takie życie będzie musiało się rozpaść. Popławska jest równie przekonująca w tych momentach, kiedy grana przez nią kobieta jeszcze panuje nad sytuacją, jak i w tych, kiedy wymyka się jej ona zupełnie spod kontroli.
Film bardzo inny
Film Bukowskiej zdecydowanie nie jest tradycyjną opowieścią o rodzinie, nawet jeśli to rodzina nietypowa, zaburzona, rozbita. Można odnieść wrażenie, że reżyserka stara się dopasować konstrukcję i formę filmu do jego treści - im bardziej pogłębia się dezintegracja związku między bohaterami i osobowości żony dziennikarza, tym bardziej chaotyczna staje się narracja. Ma to sens, ale z punktu widzenia widza nie jest najbardziej atrakcyjnym rozwiązaniem.
Pod koniec film sprawia wrażenie zagubienia i kompletnego rozbicia, braku struktury i powiązań logicznych między poszczególnymi scenami i działaniami głównej bohaterki. Im bardziej pogrąża się ona w szaleństwo, tym dzieło Bukowskiej jest trudniejsze do oglądania. Z jednej strony to bardzo znamienne i symboliczne, z drugiej - momentami staje się nieznośne dla odbiorcy - tak jest choćby w scenach w szpitalu dla weteranów wojennych, w których zagubienie kobiety staje się dla widza trudne do akceptacji.
W tym kontekście nie jest oczywiście przypadkowe, że podczas wrześniowego Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, "53 wojny” pokazywane były w sekcji "Inne spojrzenie”, w której rywalizują propozycje przekraczające granice tradycyjnego sposobu konstruowania filmów, eksperymentalne, poszukujące, inne. To film bardzo inny, a przez to momentami bardzo ciekawy, ale momentami trudny do oglądania.