Aktorzy odsłaniają kulisy "Heweliusza". "Czułem się kompletnie zdemolowany psychicznie"
- Nie będę kłamał. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem - mówi Tomasz Schuchardt, jeden z aktorów "Heweliusza". Spotkaliśmy się z aktorami tej produkcji w Belgii, największym studiu filmowym w Europie, gdzie można kręcić sceny w wodzie. Jak powstawał serial Netfliksa?
- Już na poziomie scenariusza czułem, że to jest coś wyjątkowego - mówi Piotr Rogucki. - Historia jest okrutna, ale ma potencjał greckiego dramatu – poprzez katastrofę i kryzys prowadzi do katharsis. Mimo że jest mało scen niosących nadzieję, ostateczny efekt daje ulgę i otuchę.
Serial fabularny, którego inspiracją jest największa powojenna katastrofa morska w Polsce to jednocześnie dramat katastroficzny i sądowy. Opowiada nie tylko o tragedii na morzu, lecz także o jej konsekwencjach – walce o sprawiedliwość, godność i pamięć w czasach społecznej transformacji.
Widzów czekają naprawdę mocne sceny. Holoubek w studyjnych warunkach w Warszawie i w Brukseli odtworzył momenty katastrofy, która rozgrywała się w czasie sztormu na Bałtyku. O tych kulisach częściowo opowiadaliśmy już w naszym reportażu z planu tej produkcji. Teraz oddajmy głos aktorom.
Tak Netflix kręci swój wielki hit. Kulisy planu "Heweliusza"
- Myślę, że emocje i niesprawiedliwość, które są w tej historii, są zrozumiałe dla każdego. To dramat, w którym każdy coś próbuje ocalić – innych, albo siebie. A głęboko w każdym z nas tkwi potrzeba sprawiedliwości - mówi Piotr Rugucki.
W serialu wciela się w Marka Celeja, który odpowiada za załadunek tirów i komunikację między kapitanem a załogą. - Jest takim chłopem od serca – wspiera załogę i z nimi się świetnie dogaduje. Na promach mówi się na niego "chief". To porządny człowiek, który będzie chciał zawalczyć o sprawiedliwość - komentuje.
Czy to prawdziwa postać? To, jak mówi aktor i muzyk, postać fikcyjna, stworzona z wielu historii. - Podszedłem do tego z dużą pokorą – słuchałem ludzi, którzy tam byli. Ekipa była otwarta na zmiany w scenariuszu, by zachować autentyczność. Konsultowaliśmy nawet słownictwo – zamiast "ciężarówki" mówiliśmy "lory" - wspomina.
Zajrzeć w oczy śmierci
- Janek daje szansę i widzi trochę więcej, niż często widzą ludzie w filmie. Często patrzy się sztampowo i szufladkuje aktorów. A on daje możliwość, by ktoś, kto w kilku projektach grał złoczyńców, nagle stał się zwykłym, czułym mężczyzną – kimś, kto ma uczucia, kto potrafi się wzruszyć i ma bogate życie wewnętrzne. To wynika z jego miłości do aktorów - mówi Tomasz Schuchardt, przed którym Holoubek postawił kolejne, mocne, aktorskie zadanie. Po występach w "Breslau" czy w "Domu dobrym" zobaczymy go w roli kierowcy TIR-a, który płynął Heweliuszem.
Schuchardt także brał udział w scenach katastroficznych, kręconych na basenie w studiu w Brukseli. Na planie robiło to kolosalne wrażenie, gdy na małej przestrzeni wyczarowano warunki jak podczas sztormu, a aktorzy – w towarzystwie kaskaderów, nurków - musieli radzić sobie z żywiołem.
- Nie będę kłamał – nigdy wcześniej czegoś takiego nie przeżyłem. Przez lata żartowałem, że potrafię grać tylko "ciepło i zimno", bo aura gra za mnie. Tu było podobnie – fale i wiatr robiły swoje, ale tekst sam się nie nauczy. Warunki były maksymalnie zbliżone do sztormu. W Brukseli było cieplej, ale fale wysokie – żołądki nie wytrzymywały. W Warszawie z kolei na hali woda była zimna do tego stopnia, że dostawaliśmy drgawek – wspomina aktor.
Co było największym wyzwaniem? - Najprościej mówiąc: nie utonąć. Każdy miał coś innego: jednemu trudno było wejść na łódkę, innemu wynurzyć się, a jeszcze komuś przeszkadzał błędnik. Ja nie miałem wielkich problemów fizycznych, ale pamiętam scenę z Dominiką Kluźniak w Warszawie. Strumień wody uderzał w twarz tak mocno, że żeby się nie utopić, trzeba było bokiem łapać powietrze przy ścianie, a potem mówić kwestie na wstrzymanym oddechu.
Lewandowski: "Widziałem wypadki, śmierć"
W serialu zobaczycie także Łukasza Lewandowskiego, na co dzień występującego najczęściej w drugo-, czy trzecioplanowych rolach. W "Heweliuszu" gra członka załogi promu. Aktor jest jedną z tych osób, które o tragedii nie czytały z nowych artykułów, a dobrze pamiętają, jak wtedy przeżywało się ją na Pomorzu.
- Urodziłem się w Gdańsku, w czasie, gdy to się wydarzyło. Moi przyjaciele mają rodziny marynarzy, kapitanów – w Trójmieście to normalne. Tam tę tragedię przeżywało się inaczej. Do dziś to jest temat żywy – wciąż wraca w rozmowach. W mediach wtedy szybko to zamknięto, ale ludzie pamiętają. Choć to serial fabularny, na planie dowiadywałem się o nowych faktach, perspektywach, o których wcześniej nie miałem pojęcia - opowiada.
Wspominają o tym, jak wyglądały przygotowania do zdjęć, mówi: - Produkcja zadbała o nas niesamowicie. Mieliśmy najlepszych specjalistów – nurków, trenerów. Już w pierwsze półtorej godziny szkolenia potrafiliśmy zejść na sześć metrów bezdechu. To wymaga ręki i doświadczenia. Ćwiczyliśmy w zimnych basenach, z falami, deszczem, nawet w sztucznej mgle. Uczyliśmy się wchodzić na tratwę, wypadać z niej, obsługiwać systemy awaryjne. Dzięki temu podczas zdjęć nie musiałem myśleć o bezpieczeństwie – wiedziałem, że pod spodem jest nurek, że koledzy mnie złapią. To dawało ogromny komfort.
Czy intensywne treningi pomogły w budowaniu postaci? - Na początku wyobrażałem sobie: "wejdę do wody, będę się szamotał". A później zobaczyłem, jak to wygląda naprawdę. To doświadczenie zmienia perspektywę. Wspinałem się w górach, widziałem wypadki, śmierć. Ale tego – walki o życie w wodzie o temperaturze 2 stopni, w tratwie zalanej po kolana – nie da się wyobrazić. Dziewięciu ocalałych wytrzymało tam kilka godzin. Jaką trzeba mieć wolę, by to przeżyć? Ja, bez kamizelki, czułem się kompletnie zdemolowany psychicznie po kilkunastu minutach prób. To doświadczenie nieporównywalne z niczym innym - mówi Łukasz Lewandowski.
Magdalena Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski