"Amok": zbrodnia niewykorzystanego potencjału. Tą sprawą żyły światowe media [RECENZJA]

Kasia Adamik adaptuje historię Krystiana Bali – domorosłego pisarza oskarżonego o zabójstwo i skazanego na 25 lat więzienia. Fascynująca sprawa, którą kilka lat temu opisywał nawet „The New York Times”, nie przekłada się jednak na świetny film. „Amok” jest nierówny, a największą zbrodnią w tym przypadku jest obserwowanie niewykorzystanego potencjału.

"Amok": zbrodnia niewykorzystanego potencjału. Tą sprawą żyły światowe media [RECENZJA]
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Michał Nowak

Ponad dekadę temu polską opinią publiczną wstrząsnęła głośna sprawa niewyjaśnionej zbrodni. Trop prowadził do filozofa z wykształcenia, pisarza z powołania – Krystiana Bali, który kilka miesięcy wcześniej wydał określaną przez krytyków jako grafomańska, głośną powieść „Amok”. Trzy lata i kilka instancji później Sąd Najwyższy utrzymał wydany wyrok 25 lat więzienia za zabójstwo wrocławskiego przedsiębiorcy i formalnie zakończył sprawę. Ta jednak nie przestaje fascynować i od lat spekuluje się zarówno o winie Bali jak i możliwych innych scenariuszach. Interesują one też filmowców, dla których to z pewnością łakomy kąsek.

Przez jakiś czas tajemnicza historia miała zostać przeniesiona na ekran przez Romana Polańskiego, który jednak w międzyczasie zajął się sprawą Dreyfusa. Do inspiracji Balą przyznają się również twórcy „Prawdziwych zbrodni” Alexandrosa Avranasa z Jimem Carreyem i Agatą Kuleszą. Temat wydaje się wymarzony, do tej pory jednak nikt nie miał do niego szczęścia. Niestety, zabrakło go również Kasi Adamik.

Jej „Amok” zaczyna się serią intensywnych, mocnych dźwięków, przywołujących na myśl niedawny „Pokot” Agnieszki Holland (podobieństw jest zresztą znacznie więcej). W takiej atmosferze poznajemy głównego bohatera, Krystiana (Mateusz Kościukiewicz)
, który zamyka się przed rodziną na poddaszu, gdzie w samotności pisze swą wielką powieść. W czasie, kiedy oddaje się twórczym rozrywkom, jego żona (Zofia Wichłacz) staje się coraz bardziej podejrzliwa i rozdrażniona. Domorosły autor w zastraszającym tempie wyrzuca z siebie kolejne strony tekstu, który w najłagodniejszych słowach określić można jako kontrowersyjny. Ciekawy paradoks: jako student filozofii Bala czyta najlepsze, najbardziej inspirujące i skomplikowane utwory. Jako autor – pisze w sposób, który nie nadaje się nawet do gazetowego harlequina. Pewnego dnia podczas przygnębiającego spotkania autorskiego do Bali podchodzi stary policyjny wyga, świeżo przeniesiony z Warszawy inspektor Sokolski (Łukasz Simlat) i prosi o pomoc w pewnej sprawie. Okazuje się, że chodzi o zmarłego w niewyjaśnionych okolicznościach przedsiębiorcę. Pętla zaciska się coraz ciaśniej wokół szyi pisarza, ale wkrótce role się odwracają. Bala zaczyna prowadzić z Sokolskim osobliwą grę, skupiając się w równej mierze tak na samej zbrodni, jak na marketingowym wymiarze wątpliwości co do winy oraz świeżo zdobytej popularności.

Bulwersująca sprawa i jej finał mimo upływu lat wciąż wzbudzają kontrowersje, fascynują i wprowadzą niepokój. To także niestety smutny obraz manipulacji, chorobliwej ambicji i zgubnej żądzy sławy. „Amok” dotyka niektórych z tych kwestii, ale nie stara się głębiej zanurzyć w to, co widoczne na wierzchu. Są więc w filmie Adamik momenty dobre, przemyślane, ale dużo więcej znalazło się tu imitacji. Z jednej strony mamy więc żwawe kino środka, chwilami przypominające „Zodiaka” czy „Spotlight”, aby po chwili zmienić się w paździerzowy dramat policyjny spod znaku „Sępa” Korina czy „Palimpsestu” Niewolskiego, o których dziś nie chcemy pamiętać.

Nie pomaga tu nawet dobra rola Łukasza Simlata, który trochę chyba wbrew własnej woli dał się wtłoczyć w rolę detektywa - twardziela spod znaku Humphreya Bogarta czy Freda MacMurraya z „Podwójnego ubezpieczenia”. Choć występ to pełnokrwisty i wiarygodny (nawet mimo bardzo nieudanych tatuaży pokrywających znaczną część ciała inspektora), to nie można darować nietrafionych flirtów z estetyką kina noir i dramatycznego odczytywania kwestii z offu. Pewnych rzeczy nie warto robić, jeśli brakuje pewności co do celu zamierzonego działania. I to niestety taki przypadek.

„Amokowi” brakuje konsekwencji i zdecydowania. Za dużo w ostatnim czasie widzieliśmy dobrego polskiego „kina środka”, by móc teraz z pełną świadomością przystać na „kino średnie”.

Ocena: 5/10

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (10)