RecenzjeBłękit jest najcieplejszym kolorem

Błękit jest najcieplejszym kolorem

Jeśli usunąć z tytułu filmu imię głównej bohaterki, w jego wymowie niewiele się zmieni. Bo to życie, po prostu, ze wszystkimi swoimi mikro- i makro-zdarzeniami, uchwycone na bliskich planach przez kamerę, którą równie dobrze można by ustawić gdzieś obok nas. I choć jest to opowieść o miłości jednej kobiety do drugiej, to jako taka nie wpada ona w ograniczającą niszę kina lgbt, zachowując w pełni uniwersalną wymowę. Adelą może być każde z nas - uczucie, którym do utraty tchu zachłystuje się bohaterka, będzie bliskie każdemu, kto kiedykolwiek kochał w ten sposób drugą osobę.

Niebieskowłosa Emma pojawia się w życiu Adeli znikąd, zupełnym przypadkiem. Fascynacja miniętą na ulicy kobietą szybko przeradza się w obsesję - wszystko inne traci sens, każda myśl zostaje podporządkowana tylko temu zdarzeniu. Świat nastolatki, szczególnie podatny na tego typu wstrząsy, natychmiast rozpada się na atomy, na okrągło reanimując tamto pojedyncze wspomnienie. Sytuacja jest podwójnie trudna, bo nie chodzi przecież o samo tylko uczucie, ale także o to, że skierowane jest ono do osoby tej samej płci. Adela dopiero odkrywa swoją seksualną tożsamość, początkowo jeszcze odnajdując w sobie pewien opór, ale ostatecznie w pełni się jej poddaje, szukając dlań właściwego ujścia. Eksperymentuje (bez powodzenia) z koleżanką, fantazjując jednocześnie o nieznajomej z niebieskimi włosami, której być może nigdy już nie spotka.

Tę część historii Abdellatif Kechiche wygrywa niezwykle subtelnie, bez zbędnej histerii, ale trzeba też uczciwie przyznać, że ma ułatwione zadanie – akcja jego filmu rozgrywa się w dużym mieście dużej europejskiej metropolii. Koledzy będą gadać, koleżanki się oburzać, ale na stosie nikt jej nie spali, na margines nikt nie wygna.

Właściwa opowieść zaczyna się, gdy dochodzi do ponownego spotkania. Adela odnajduje Emmę w jednym z klubów, a ta - choć nieco starsza i obracająca się w innych kręgach - także zwraca na nią uwagę. Zaczynają się spotykać, rozmawiać, spędzać ze sobą czas. Emocje szybko wzbierają, a ciekawość przeradza się w nieznośną, niepohamowaną energię seksualną. Kechiche stawia sprawę jasno, pokazując jak wielkie znaczenie ma w takiej sytuacji fascynacja ciałem, bliskością drugiej osoby. Gdy między dziewczynami dochodzi w końcu do zbliżenia, nie bez powodu jest ono tak dosadnie ukazane - kilkuminutowa scena naturalistycznego seksu, piękna i ekstatyczna, jest spektakularną kulminacją, swego rodzaju spełnieniem ich dotychczasowej relacji.

Wrażenia nie psują nawet cierpkie wypowiedzi Lei Seyoux, odtwórczyni roli Emmy, która w wywiadach twierdziła, że przy scenach seksu reżyser terroryzował je obie i zmuszał do nieskończonych dubli. Proponuję jednak odłożyć te rewelacje, nawet jeśli uzasadnione, na bok - tak jak marginalizuje się doniesienia o tyranii Stanleya Kubricka czy Charliego Chaplina. Jakich metod by Kechiche nie stosował, udało mu się osiągnąć zamierzony cel - kolejne seksualne zbliżenia jego bohaterek ustalają rytm filmu, a pomimo swojej dosadności nie mają nic z gatunkowej eksploatacji.

Dla całej historii są też swego rodzaju punktem zwrotnym, przyczynkiem do pytania o to, co zostaje, gdy seksualna ciekawość zostaje zaspokojona. Podtytuł filmu ma tu swoje znaczenie - bo o ile rozdział pierwszy opowiada o zakochaniu, drugi mówi już o odkochaniu. W pewnym momencie, gdy dziewczyny są już ze sobą oswojone, okazuje się, że tak naprawdę, poza bliskością samą w sobie, niewiele je łączy. Adela wywodzi się z klasy robotniczej, ma dość podstawowe ambicje intelektualne, w przyszłości chce pracować z dziećmi, uwielbia jeść. Ale już Emma pochodzi z rodziny o inteligenckich tradycjach, studiuje na ASP, jest niezależna i głodna światopoglądowych konfrontacji. Do pewnego stopnia jest to akcentowane już wcześniej, ale wtedy jeszcze wydaje się obyczajową ciekawostką.

Gdy Emma przedstawia Adelę swoim rodzicom, ci okazują się otwarci i postępowi. Akceptują wybory córki. Atmosfera jest luźna, a na kolację podane są ostrygi i białe wino. Z kolei gdy Adela zaprasza do siebie Emmę, sytuacja jest już nieco inna. Swoim rodzicom nie mówi prawdy, bo być może nigdy by jej nie zaakceptowali. Na kolację jest spaghetti, to samo co zawsze, a choć perfekcyjnie przyrządzone, to jednak dość zwykłe i mało wyrafinowane. Dystans rodziców w stosunku do koleżanki córki, pomimo dobrych chęci, jest wyczuwalny, a rozmowa grzęźnie w zalewie banalnych, czysto obligatoryjnych formułek.

Dużo później, gdy dziewczyny tworzą już typowy związek, ze wszystkimi tego plusami i minusami, ich pochodzenie zaczyna odgrywać istotną rolę. Adela czuje się wyobcowana w otoczeniu znajomych Emmy - intelektualistów i artystów, wiecznie zanurzonych w rozmowach o sztuce i polityce. "Z iloma dziewczynami byłaś przed Emmą?" - pyta w pewnym momencie jeden z nich. Adela wie, że odpowiedź jest dla niej dyskredytująca. To pierwszy jej związek, nie tylko z kobietą, ale w ogóle.

Gdy między dziewczynami dochodzi do pewnego rozłamu, Kechiche po mistrzowsku ukazuje go z perspektywy wciąż jeszcze nieuformowanej emocjonalnie Adeli, dla której jest to nie tylko pierwszy związek, ale też pierwsza miłość. A ta jako taka potrafi być druzgocąca - uczucie odrzucenia, utraty tego, na co Adela rzuciła się z taką ufnością będąc jeszcze nastolatką, jest boleśnie odczuwalne, wypełnia każdy dzień i każdą minutę.

Film Kechiche'a, prosty i bezpośredni, być może nie byłby tak efektowny, gdyby nie odtwórczynie głównych ról. 28-letnia Lea Seydoux jest już aktorką o ustalonej reputacji i niemałym dorobku - doskonale odnajduje się więc w roli tej pożądanej, tej dyktującej warunki. Prawdziwą rewelacją jest jednak mało znana Adele Exarchopoulos, która wcieliła się w tytułową rolę. Cała historia opowiedziana jest z jej perspektywy, więc to ją przede wszystkim obserwujemy. Gdy palcami wpycha sobie do ust makaron, gdy masturbuje się we własnym łóżku, gdy płacze w szkolnej toalecie. I nawet jeśli zagrała po prostu siebie, nastolatkę u progu dorosłości, poddającą się silnym uczuciom, to nie ma tu żadnego udawania i kokietowania; są tylko szczere emocje.

Film Kechiche'a traktować można dwojako - opowiada o spełnieniu i goryczy, o uczuciu dopiero kiełkującym i takim, które powoli umiera. O miłości po prostu. Ale nie tylko. W swoim naturalizmie jest też specyficzną afirmacją życia, swego rodzaju hołdem, złożonym wszystkim małym przyjemnościom (jedzenie, muzyka) i wielkim uniesieniom (miłość, seks), do których każdy w jakiś sposób dąży. Proste, wielkie kino.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)