"Blue Jean". Życie w ukryciu [Recenzja]
Możesz być kim chcesz i z kim chcesz - z tymi słowami nie zgadza się główna bohaterka nagradzanej brytyjskiej produkcji "Blue Jean". Jednak ukrywanie swojej orientacji przed całym światem kosztuje ją zbyt wiele.
Tytułowa Jean (Rosy McEwen) jest nauczycielką WF-u w szkole średniej. Cieszy się sympatią uczennic, być może ze względu na swój młody wiek, a być może lekkie podejście do łączących ich więzi i chęć pomocy nastolatkom w różnych kłopotliwych sytuacjach. Mimo przyjemnej aparycji bohaterka skrywa tajemnicę, która coraz bardziej jej ciąży.
Otóż Jean jest lesbijką, o czym nie wiedzą ani jej koledzy z pracy, ani uczennice. Ukrywa swoją tożsamość z konkretnego powodu - Wielką Brytanię za czasów Margaret Thatcher rozgrzewa kampania przeciwko homoseksualizmowi. Konserwatywni politycy chcą wyplenić wszelkie przejawy nieheteronormatywności z przestrzeni publicznej. Tym bardziej narażeni są geje i lesbijki mający kontakt z dziećmi i młodzieżą, grozi im utrata pracy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Mimo to filmowa nauczycielka pozwala sobie na prowadzenie drugiego, nocnego życia. W queerowym klubie spotyka się ze swoją partnerką Vivian (Kerrie Heyes), która otwarcie wyraża swoją odmienność. Bywa to powodem konfliktu między paniami - Viv próbuje siłowo zmusić partnerkę do ujawnienia, a Jean miota się w potrzasku, nie chcąc stracić zarówno społecznego szacunku, jak i ukochanej.
Dramat postaci osiąga apogeum, gdy pewnego dnia w klubie zjawia się jej uczennica. Choć Jean już wcześniej rozpoznała w Lois (Lucy Halliday) lesbijkę, nie potrafi odnaleźć się w tak postawionej sytuacji. Posługuje się znanym jej mechanizmem robienia dobrej miny do złej gry i tuszowania prawdy w imię wspólnego dobra. Ostatecznie musi wybrać jednak, kogo bardziej chce chronić.
Film debiutującej w pełnym metrażu brytyjskiej reżyserki Georgii Oakley (nagrodzony czterema statuetkami British Independent Film Award), choć osadzony jest w konkretnej epoce, w Polsce wciąż może być odczytywany nadzwyczaj współcześnie. W końcu jeszcze niedawno prezydent Andrzej Duda mówił, że "LGBT to nie ludzie, to ideologia", a tęczowe piątki w polskich szkołach spotykały się z potępieniem polityków Zjednoczonej Prawicy, a także niektórych kuratoriów.
"Blue Jean" pokazuje, że zawsze w jakiejś części świata pojawia się władza, która chce zaglądać nam do łóżka i rozliczać z moralności. Sęk w tym, czy jesteś człowiekiem, który ze strachu pozwoli się zdusić i zapędzić w kozi róg, a może poczucie własnej wartości i wolności jest dla ciebie ważniejsze niż cokolwiek innego. Nawet kosztem społecznego ostracyzmu.
Jean woli się "nie obnosić", jednak z biegiem czasu coraz trudniej jej znieść opresję otaczającej ją rzeczywistości. Związek z Viv, która jest pozbawiona lęku przed oceną innych, otwiera bohaterkę na nowe możliwości, choć wcale nie wydają się one jej dostępne na wyciągnięcie ręki.
Ostatecznie Georgia Oakley nie wskazuje konkretnych rozwiązań. Jej film nie jest czarno-biały, z szacunkiem i czułością podchodzi do osób LGBT, którym lata zajmuje zaakceptowanie swojej nieheteronormatywności i oswojenie z tym tematem najbliższe osoby. Z prostych scen milczących spojrzeń w ziarnistym obrazie płynie więcej emocji, niż z żarliwych dyskusji o nagonce. Wielka w tym zasługa aktorki Rosy McEwen, od której w trakcie seansu trudno oderwać wzrok.
Film "Blue Jean" znalazł się w programie 17. All About Freedom Festival w Gdańsku
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o horrorach, które bawią, strasząc, wspominamy ekranizacje lektur, które chcielibyśmy zapomnieć, a także spoglądamy na Netfliksowego "Beckhama", bo jak tu na niego nie patrzeć? Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.