Bożena Janicka: Jane Eyre, dziewczyna z XIX wieku
Wiele razy przenoszono tę książkę na ekran. Obecna wersja filmowa, brytyjska „Jane Eyre” w reżyserii Cary Joji Fukunaga jest pierwszą w XXI wieku, lecz chyba nie ostatnią.
Jak to było z Charlotte Brontë, autorką książki? Dzieciństwo w posępnym domu na wrzosowiskach Yorkshire, liczne rodzeństwo, ojciec – pastor, załamany po śmierci żony, potem pobyt w nędznych internatach, wreszcie jedyna perspektywa przyszłości – praca guwernantki w cudzych domach. Jaką książkę chciałaby przeczytać młoda kobieta, której życie tak wyglądało? Właśnie taką, jaką napisała: o swych marzeniach, o tym, jakby to było, gdyby spotkała na swej drodze miłość – jedyną i niezwykłą a na końcu czekałaby ją nagroda, na którą przecież zasłużyła – szczęście.
Powieść Charlotte Brontë fascynuje filmowców, bo opowiada historię „jak z kina”, pełną gwałtownych i skrywanych namiętności, ujawniających się nagle tajemnic, dramatycznych zwrotów akcji, a przy tym pokazuje Anglię pierwszej połowy XIX wieku („Niezwykłe losy Jane Eyre” ukazały się w roku 1847) z perspektywy zaskakująco bliskiej naszemu dzisiejszemu spojrzeniu.
Film nie jest opowiadany chronologicznie, lecz ważną wskazówką, pozwalającą zrozumieć zachowania Jane w przyszłości stanowi pewna scena z dzieciństwa; Freud by się ucieszył, chociaż wtedy nie było go jeszcze na świecie. Jane jest sierotą, mieszka w domu bogatej ciotki. Niechciana, niekochana, obiekt prześladowań ze strony starszego od niej syna owej ciotki, któregoś dnia nie wytrzymuje i sprawia chłopakowi potężne lanie. Marzenie każdego słabszego: odpłacić prześladowcy, w przypadku Jane przyjęło postać szczególną: dokończyła dzieła na oczach ciotki i służących, które zbiegły się na wrzask chłopaka. Zapłaciła za to zresztą wysoką cenę: ciotka wysłała ją do szkoły z internatem dla ubogich dziewcząt. Przygotowuje się tam pensjonariuszki do zawodu guwernantki, wbijając im kijem cnotę nr 1: pokorę. W przypadku Jane nie do końca to się uda; nauczyła się milczeć, gdy nie pytają, ale zapytana, będzie mówić prawdę. Zawsze i każdemu.
Oczarowała tym Edwarda Fairfaxa Rochestera, właściciela starego domu, a raczej zamku, oczywiście arystokratę. Trafiła do tego domu jako guwernantka małej Francuzki, którą Rochester zaopiekował się – zdaje się nie bez powodu – po śmierci jej matki, paryskiej aktorki. Pana i władcę zamku Jane poznała w okolicznościach jak z dziewczęcych marzeń: spadając z konia skręcił nogę i Jane mu pomogła, nie wiedząc jeszcze, że on to właśnie on.
Można czasami przeczytać, że Rochester jest postacią z gotyckiej powieści, ale rodowód literacki nie wydaje się konieczny. To ponadczasowy, najzupełniej realistyczny czarujący drań, rutynowy zawodnik w grze, w której chodzi o zdobycie przewagi nad kobietą. Lecz Jane, nie znająca reguł tej gry, mówi po prostu to, co myśli a on, wytrącony z roli, zaczyna się gubić. Gra okaże się niebezpieczna dla obojga.
Jane zakochała się, bo Rochester idealnie uosabia pewien wzorzec mężczyzny: na pozór silny, władczy, ktoś, kto może robić, co chce – i robi, w środku jednak słaby. Potrafi się przyznać, że potrzebuje oparcia w kimś takim jak ona, „taka świeża i czysta”. Zaskoczony, że niby wygrał, ale w istocie nie osiągnął nic – nie cofnie się przed środkami nadzwyczajnymi: zaaranżuje oszukańcze małżeństwo. (Jest żonaty, ale nikt z otoczenia o tym nie wie). A kiedy oszustwo zostanie w porę zdemaskowane, zaproponuje jej, by żyła z nim bez ślubu, dodając deklarację, że tym, czego naprawdę pragnie jest jej „czysta dusza”. Lecz Jane odmówi i ucieknie z zamku.
Co ciekawe, pożądaniem jej duszy będzie motywował swą ofertę małżeńską – tym razem autentyczną – ktoś następny, młody pastor. Lecz Jane nie przyjmie jego propozycji, bowiem kocha go tylko „miłością braterską, a nie taką, jaka powinna istnieć między małżonkami”. I oto usłyszawszy, jaki jest powód jej odmowy, pastor wybuchnie gniewem, oskarżając ją o zachowanie „niegodne kobiety”, obrażające „jego i Boga”.
Nie znająca życia, niedoświadczona Jane rozumie lepiej, czym jest miłość, lecz potrafi powiedzieć „nie” własnym pragnieniom, zdając sobie sprawę, że „tak” strąciłoby ją na dno. Taki los czekałby ją przecież wkrótce jako kochankę Rochestera, który już raz cynicznie ją oszukał. I umie powiedzieć „nie” pragnieniom cudzym, gdy „tak” skazałoby ją na rolę ślubnej nałożnicy. W języku współczesnym ta cecha nazywa się: asertywność. Jane Eyre, dziewczyna z pierwszej połowy XIX wieku była więc może bardziej nowoczesna od swoich rówieśnic z pierwszej połowy wieku XXI.
W jaki sposób w takiej historii, napisanej jednak ponad 160 lat temu, może się spełnić marzenie o nagrodzie, czyli szczęściu? Nic prostszego: żona Rochestera może przecież rozstać się z życiem, on będzie więc wolny a Jane otrzymać spadek, czyli będzie bogata. Ale żeby mogła mu przebaczyć, musi się stać coś jeszcze: niegrzeczny chłopiec powinien dostać solidne lanie za to, co zrobił. Lecz Jane nie musiała mu wymierzać kary osobiście, tym razem wyręczył ją los. Prawdę mówiąc w sposób tak okrutny, że jest w tym może coś z satysfakcji samej Charlotte Brontë.