Bożena Janicka: Paparazzi
Definicja ze Słownika Wyrazów Obcych Władysława Kopalińskiego: „Paparazzo, wł. (wym…. acco), zawodowy fotograf skandali; fotograf sensacji; fotograf – chuligan”. „Paparazzo” to także tytuł dokumentalnego filmu Piotra Bernasia, który można było zobaczyć na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Doceniony przez międzynarodowe jury, otrzymał nominację do Europejskiej Nagrody dla filmu krótkometrażowego.
Paparazzo, czyli fotograf skandali i sensacji; jeszcze nic takiego, co by wyjaśniało złą sławę tego zajęcia. Prawie każdy, kto stałby się świadkiem jakiegoś efektownego skandalu miałby pokusę, by wyjąć komórkę i nacisnąć przycisk. Ale chuligan? No tak, widujemy w telewizji, jak przepychając się przez tłum ciekawskich, strzela migawką prosto w twarz jakiemuś pechowcowi, któremu przytrafiła się głupia wpadka albo komuś, kogo spotkało prawdziwe nieszczęście. Jak to więc jest z tymi paparazzi?
Autor filmu, reżyser, także operator i fotograf prasowy przez 5 lat pracował jako fotoreporter wojenny „Gazety Wyborczej”. Wie, co to znaczy polować na zdjęcie, lecz tam, gdzie trwa wojna, myśliwego z aparatem fotograficznym mogą upolować tacy, którzy mają nie aparat, lecz broń. Paparazzo, myśliwy polujący na ulicach miasta może najwyżej oberwać od ochroniarzy. Ale to jednak fotoreporter, chociaż czarna owca w stadzie. Żeby dowiedzieć się, czym różni się od reszty, najlepiej usiąść obok niego w samochodzie i pojechać z nim na poszukiwanie tematu, słuchając, co ma do powiedzenia. Tak właśnie zrobił Piotr Bernaś.
Film zaczyna się od reprodukcji tytułu z któregoś z tabloidów: „Kasia Cichopek kupiła nocnik”. Obok umieszczono zapewne odpowiednie zdjęcie, bez niego nie byłoby wiadomości. Właśnie zdjęcie jest atrakcją dla czytelników, a poza tym stanowi dowód, że prasa nie kłamie. Nie wiemy, kto je zrobił, lecz domyślamy się, w jaki sposób: najpierw czatował przed domem, potem ganiał za nią samochodem po mieście, a wreszcie miał łup: sfotografował biedulkę w intymnej sytuacji zakupu nocnika. No i tak to mniej więcej wygląda w naszych realiach.
Dylemat moralny, sformułowany przez bohatera filmu też brzmi swojsko: „Musisz być sk…synem, ale zawsze możesz iść jeszcze dalej – być świnią do kwadratu”. Lecz na co dzień wszystko wygląda zwyczajniej. Jakiś ważniak przyjechał do hotelu Sheraton. Paparazzo przepycha się przez tłum fotoreporterów, portier zagradza mu drogę. Nie pomaga krzyk: „Proszę mi nie przeszkadzać w pracy!”, nie wpuścili. Ale w rozmowie z policją – przed szkołą dla dzieci dyplomatów – paparazzo jest potulny. Dialog przebiega według wzoru: panie władzo, pan rozumie, na co pan władza: rozumiem, rozumiem – i każe mu odjechać.
To już było blisko świństwa do kwadratu: takie zdjęcia, opublikowane w prasie, mogłyby się przydać porywaczom. Dla poprawienia swego wizerunku opowiada więc, jak pracując przedtem jako fotograf noworodków, jednemu robił codziennie zdjęcie za frico, dopisywał datę i chował mu pod poduszkę. Niemowlak był dzieckiem prostytutki, która nie zgłosiła się po niego od miesiąca – i było mu dziecka żal, że takie samotne. Piękna historia, zupełnie jak z kina.
Co jeszcze? Dzwoni do redakcji, czy nie mają adresu Marty Kaczyńskiej (nie mają), do żony, żeby dowiedziała się, kto mieszka w jakimś hotelu (ale się nie dowiedziała) – i nagle ktoś mu mówi, że za zdjęcie Polańskiego można teraz dostać 75 tys. dolarów. Jedzie więc do Szwajcarii, czatuje przed domem Polańskiego ze szczelnie zasłoniętymi oknami, ale nic się nie dzieje, nikt nie wyszedł. Nic z 75 tysięcy dolarów.
I oto super-wiadomość, super-temat: katastrofa smoleńska. Ale w redakcji mówią mu, że na miejscu już są fotografowie; wygląda na to, że nie byłby tam mile widziany. Okazał zrozumienie: „Tak, to byłoby przegięcie pały”. Fotografowanie ludzi pod krzyżem też uznaje następnie za niewłaściwe. Wygłasza dłuższą gadkę, że nie chce tego robić – i nagle na widok mijającego ich samochodu przerywa w pół zdania, wydaje okrzyk: „O, Jarek jedzie!” – i dodaje gazu.
Swoistym komentarzem autora filmu są zdjęcia, które zrobił on sam. Siedząc obok paparazzo, sfilmował trochę tego, co mijali po drodze: idzie ojciec z dzieckiem, facet leży pod samochodem i coś reperuje, chłopiec jedzie na rolkach, jakiś gość siedzi na ławce i czyta. Ale to nie jest zwierzyna łowna.
Tylko czy nie bywa i tak, że to zwierzyna poluje na myśliwego? Przy ulicy Marszałkowskiej w Warszawie jest sklep z rysunkami Andrzeja Mleczki. W witrynie cieszy oko, wśród innych, taki obrazek: odwrócony od nas tyłem ekshibicjonista rozchylił poły płaszcza, demonstrując jakimś facetom to, co zazwyczaj jest ukryte. Jeden z beneficjentów tego przedstawienia mówi do drugiego: „Znów jakiś celebryta. Zrób mu zdjęcie, bo inaczej się nie odczepi”. Nie ma wątpliwości: ci dwaj to paparazzi.