Trwa ładowanie...
dzyhwef
recenzja
08-08-2010 22:28

Być frajerem

dzyhwef
dzyhwef

"Gentlemen Broncos" Jareda Hessa to dość niespodziewana alternatywa dla szybko konwencjonalizujących się komedii z producenckiej stajni Judda Apatowa. Bohaterem jest tu Benjamin, młody nieudacznik, początkujący autor niskogatunkowych opowiadań fantastycznonaukowych, który przy nieco bardziej populistycznych zapędach reżysera mógłby stanowić nastoletnią zapowiedź 40-letniego prawiczka (pamiętacie? gość zbierał przecież figurki ikonicznych postaci sci-fi!) lub być młodszym bratem flejtuchów granych przez Setha Rogena. Ale nie. Jest dla nich opozycją. Dlaczego? Bo jego frajerstwo uzupełnia nieatrakcyjna dla potencjalnego odbiorcy neuroza. Nie ma nic do powiedzenia, nie jest w swym zamknięciu na świat atrakcyjny. To nie Napoleon Wybuchowiec (nawiasem, postać z pierwszego filmu Hessa) czy sypiący kąśliwymi inwektywami allenowski outsider. Benjamin jest frajerem. Po prostu. Tylko i aż.

W filmie Hessa świat się zatrzymał. Dryfuje w bliżej niedookreślonej czasoprzestrzeni, gdzieś poza logiką i zrozumieniem. Bohaterowie rozmawiają tu co prawda o wrzucaniu swych opowiadań do Internetu, ale sami wyglądają jakby żywcem przeniesiono ich z pierwszej połowy lat osiemdziesiątych. Obciachowe kamizelki, wełniane mamine sweterki, zbyt ciasne dżinsy. Mormońskie zadupie, Kalifornia z alternatywnej rzeczywistości. Piekło nieudaczników. W "Gentlemen Broncos" są nimi wszyscy. Benjamin (Michael Angarano), nieśmiały maminsynek zakochany w popkulturowej tandecie. Jego matka (Jennifer Coolidge), pozbawiona smaku projektantka sukienek rodem z lumpeksu. Pan Keefe, opiekun wycieczki szkolnej. Kenaya, członek przykościelnego programu wspierania potrzebujących. Nieudacznikiem jest nawet upozowany na nikczemną parodię Stephena Kinga idol Benjamina, autor poczytnej pulpy sci-fi Ronald Chevalier (Jemaine Clement).

Jak poruszać się po takim świecie? Za pomocą wybujałej wyobraźni. Bohater opowiadań Benjiego, Bronco (Sam Rockwell), nie jest jakimś tam przeciętniakiem. Wygląda jak piąty członek Creedence Clearwater Revival, dosiada uzbrojonych w wyrzutnie rakiet reniferów, walczy z cyklopami w wózkach golfowych... Obłęd! Ale Hess tyleż wyśmiewa swoich bohaterów, co handluje ich specyfiką. W absurdzie wykreowanej przez niego rzeczywistości kryje się przede wszystkim ciepła melancholia, na pewnej płaszczyźnie kojarząca się z "Adventureland" Mottoli, stylistycznie zaś pokrewna wybiórczej emanacji wspomnień z "Poważnego człowieka" Coenów. Benjamin jest naiwnym poczciwcem, którego autor usiłuje nauczyć samodzielności. Czy jest to powrót do własnej młodości, próba zgłębienia samego siebie? Być może.

Na pewno jest to inny, alternatywny świat. Już niesamowita czołówka, w której kolaż fikcyjnych okładek tandetnych powieści sci-fi splata się z zapomnianym przebojem "In the Year 2525" Zagera i Evansa sugeruje, że mamy do czynienia z kojącą umownością, której trudno doszukać się w otaczającej rzeczywistości. Świat Benjamina przygnębia swoistą beznadzieją, ale jednocześnie stwarza perspektywę należnego odkupienia. Hess jest bowiem człowiekiem wiary. Dla swego bohatera przewidział wynagradzającą transformację, która nie tyle wynika z przejrzystości szkieletu fabularnego, co z dość niespodziewanego przewartościowania autorytetów - literacki idol rychło okaże się podłym hochsztaplerem, irytująca matka jedynym sprzymierzeńcem. A na kim Ty możesz polegać? Bo na kimś na pewno.

dzyhwef
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dzyhwef