Ciemno, prawie noc: Scena, której zabrakło w filmie [Wywiad]
Faktem jest, że żyjemy w kraju, gdzie matka jest najważniejsza; gdzie panuje kult maryjny. Społeczeństwo nie chce negować tej tradycji, mimo że codziennie w serwisach informacyjnych stykamy się z kobietami pokroju mamy Madzi z Sosnowca czy matki z Hipolitowa, która zabiła piątkę dzieci. W naszym filmie podważamy figurę Matki Polki, ale stajemy przy tym w obronie słabszych – mówią Borys Lankosz i Magdalena Lankosz, scenarzyści filmu "Ciemno, prawie noc”.
Mateusz Demski: Oglądając "Ciemno, prawie noc”, przypomniało mi się jak kilka lat temu powiedział pan, że nie ma w Polsce zbyt dużo dobrej literatury, która mogłaby posłużyć jako podstawa do scenariusza filmowego. Mimo tego, po raz kolejny sięga pan po powieść.
Borys Lankosz: Myślę, że obecnie jest bardzo wiele powieści, które mogłyby stać się pretekstem do zrobienia solidnego, inteligentnie poprowadzonego filmu. W polskiej literaturze są twórcy, którzy mają świadomość wagi warsztatu, konstrukcji opartej o wyraźne punkty zwrotne, a przy tym rzucają czytelnikom wyzwanie za sprawą swojej wymykającej się schematom wyobraźni. Jedną z takich osób jest Joanna Bator. Lektura jej powieści stała się przyczyną autentycznej fascynacji. To było niesamowite przeżycie, które tak mocno zadziałało na moją wyobraźnie, emocje i myślenie o świecie, że w pewnym momencie chciałem się od tego uwolnić. Tak powstało "Ciemno, prawie noc”. W jakimś sensie była to droga ku wolności.
Z pewnością droga wyboista, która wymagała szczególnych metod pracy. W końcu wzięli państwo na siebie powieść autorki, która nie dość, że żyje, to jeszcze znajduje się na literackim świeczniku. Stało przed państwem niełatwe zadanie konfrontacji z Joanną Bator.
Magdalena Lankosz: Wprost przeciwnie. Joanna była naszym dobrym duchem. Od początku mogliśmy liczyć na jej błogosławieństwo i zaufanie. Często przy okazji naszych rozmów używała porównania, że powierzając nam "Ciemno, prawie noc” czuła się, jakby oddała dziecko do internatu. Że miała świadomość, że jej powieść wróci inna. Pozostawało tylko pytanie jak bardzo. Nie oczekiwała od nas możliwości wglądu do kolejnych wersji scenariusza, ale mimo tego zawsze to robiliśmy. W ten sposób zawiązała się między nami przyjaźń oparta na głębokim zaufaniu. Nie zapomnę dnia, kiedy zaprosiliśmy Joannę na pokaz pierwszej wersji filmu. Po dwudziestu minutach popłakała się ze wzruszenia. A my razem z nią.
Zawsze wydawało mi się, że literaci to osoby w pewnym sensie przewrażliwione, wykazujące obsesję na punkcie własnego dorobku i kształtu własnego dzieła.
ML: Myślę, że Joanna miała to wszystko pod kontrolą, zgoda na adaptację była dobrze przemyślanym działaniem. Proszę zwrócić uwagę, że powieści zajęła się ona macierzyństwem. Umiejętnością nie tylko dobrego wychowania czy opieki nad nimi, ale także przygotowaniem na wypuszczenie ich w świat. To samo potrafiła zrobić ze swoim dzieckiem, czyli ze swoją książką.
Rozumiem, że nie musieli się państwo trzymać ściśle wszystkich motywów powieści. W filmie pominięto choćby wątek o charakterze społeczno-politycznym, związany ze sprzeciwem wobec fanatyzmu religijnego, który panuje w Polsce. Ufundowanego na nacjonalizmie czy okrutnej wrogości wobec obcych. Dlaczego?
ML: To prawda. W książce Joanny obecny jest wątek fałszywego proroka Jana Kołka. To właśnie wokół niego rodzi się kult, który niektórzy mieszkańcy Wałbrzycha chcą przekuć w dochodowy biznes. Wątek ten był świetnie napisany, miał interesujący potencjał publicystyczny, ale do adaptacji ciekawsze wydało się nam to, co w prozie Joanny Bator najbardziej unikatowe i oryginalne, czyli propozycja baśni dla dorosłego człowieka. Nie przypominam sobie bym wcześniej czytała książkę, która tak działa, przeprowadza mnie przez mrok by odczarować skrywane zbiorowe lęki.
BL: Wątek związany z fałszywym prorokiem, który zostaje zjedzony przez swoich wyznawców, obrzydliwa natura internetowego hejtu, a także odwołania Joanny do religii posmoleńskiej i kłótni o krzyż pod Pałacem Prezydenckim, wydały się nam zbyt publicystyczne. Z drugiej strony fragmenty te zostały napisane w sposób, który trudno adaptować w kinie, które trafia do szerokiej dystrybucji. Mogę wyobrazić sobie je w ramach filmu radykalnie awangardowego, a już na pewno na deskach teatru eksperymentalnego. Postanowiliśmy skoncentrować się na śledztwie głównej bohaterki w sprawie zaginionych dzieci i równoczesnym odkrywaniu własnych traum z jej dzieciństwa.
To zainteresowało państwa najbardziej?
ML: Zafascynowała nas opowieść o bohaterce, która próbuje wyzwolić się transgeneracyjnej traumy, a przede wszystkim narracja o złych matkach i niekochanych dzieciach. Myślę, że to najbardziej intrygujący motyw powieści Joanny. Faktem jest, że żyjemy w kraju, gdzie matka jest najważniejsza; gdzie panuje kult maryjny. Społeczeństwo nie chce negować tej tradycji, mimo że codziennie w serwisach informacyjnych stykamy się z kobietami pokroju mamy Madzi z Sosnowca czy matki z Hipolitowa, która zabiła piątkę dzieci. W naszym filmie podważamy figurę Matki Polki, ale stajemy przy tym w obronie słabszych. Kiedy widzi się krzywdę, to trzeba krzyczeć i stawiać opór. Trzeba bić na alarm i zapobiegać okrucieństwu.
BL: Dla mnie z kolei bardzo ważne było wskazanie w tym wszystkim pewnej nadziei. Pamiętam, że przy pierwszym zetknięciu z książką Joanny towarzyszył mi lęk, że na końcu nie pojawi się żadne katharsis. Że ofiary – przemocy domowej, pedofilii czy innych patologii – nadal będą stawały się katami po to, by stwarzać następne ofiary. Byłem więc autentycznie wzruszony czytając finałową scenę, w której następuje rozerwanie piekielnego kręgu, a bohaterka ostatecznie wyzwala się z odziedziczonego zła. A co więcej – dojrzewa do roli matki. Chciałem, żebym w naszym filmie z tytułowej ciemności oraz nocy również wyjrzało słońce. Musieliśmy pokazać, że na świecie wciąż istnieje trochę dobra, o które warto walczy
.
Przy tej okazji po raz kolejny udowadnia pan, że potrafi pan ubrać uniwersalną puentę w gatunkowy kostium fabularny. Mam wrażenie, że stanowi to wyjątek na polskim gruncie. Przez lata nie wychowaliśmy sobie twórców gatunkowych z prawdziwego zdarzenia.
BL: Kino gatunkowe istnieje w Polsce coraz wyraźniej, a może nawet zbyt wyraźnie. Bo czym innym są komedie romantyczne, albo filmy Patryka Vegi, jeśli nie kinem gatunkowym? "Ciemno, prawie noc”, tak w kształcie powieści jak i filmu, nie bierze za swój główny cel zadowalania tłumu. Gombrowicz utrzymywał, że "Kosmos” to powieść detektywistyczna, ale to co stanowiło o jego sile, to wzięcie gatunku w jeden wielki cudzysłów. W swoim kinie zawsze szukam okazji do podobnych przełamań, pewnego rodzaju zgrzytu. Szukam olśnienia poza schematami. A przy tym prowokuję widza do wzięcia udziału w sprawdzianie emocjonalnej inteligencji.
Ten sprawdzian wiąże się równie ściśle ze specyficzną formą filmu, w którym rzeczywistość znienacka miesza się ze snem. Kiedy oglądałem ten film od razu przypomniało mi się, że jest pan wychowankiem Wojciecha Hasa. Twórcy najbardziej impresyjnych i intrygujących formalnie filmów w naszym kraju.
BL: To prawda. Has był dla mnie bardzo ważną osobą w czasie studiów. Miałem okazję poznać go osobiście, został opiekunem mojego filmu na drugim roku. To było zaledwie kilka spotkań, ale jego uwagi zmieniły mnie na zawsze. Fakt, że, podobnie jak w przypadku jego legendarnego "Rękopisu znalezionego w Saragossie”, pracowałem nad powieścią o konstrukcji szkatułkowej, siłą rzeczy powodował, że te nasze spotkania do mnie wracały. To co było dla mnie jednym z najbardziej interesujących wyzwań w trakcie prac nad scenariuszem, to ustawienie balansu między kinem, które przypomina brytyjskie kino zaangażowane społecznie, spod znaku Mike'a Leigh czy Kena Loacha, a filmem onirycznym, któremu mógłby patronować Has.
Usłyszał pan od Wojciecha Hasa jakieś złote myśli?
BL: Powiedział mi dwa piękne zdania, które zapamiętałem na zawsze. Po przeczytaniu scenariusza mojej etiudy, zapytał mnie o sens sceny, która przedstawiała sen głównego bohatera. Wtedy też dodał: "pamiętaj, że w filmie pod moją opieką nikomu nic śnić się nie będzie!”. Byłem zaskoczony, bo usłyszałem to od osoby, która tworzyła najbardziej oniryczne filmy na świecie. Później mi to wyjaśnił i to był niezapomniany moment. Stwierdził, że film sam w sobie jest snem, a więc umieszczenie kolejnego snu we śnie wymaga od reżysera szczególnego pomysłu. Wymaga przekonania widza do rzeczywistości na ekranie, a dopiero potem wyciągnięcia z niej elementów niesamowitych, obcych.
W tym przypadku wymóg ten stanął przed parą scenarzystów. Przed duetem, który tworzą państwo nie tylko w pracy, ale przede wszystkim w życiu prywatnym. Jak wyglądała wspólna praca w domu?
ML: To kwestia wypracowania metody. Oczywiście, że jest to praca w sporze. Tym bardziej, że jedna z osób ma przewagę, ponieważ spełnia również funkcję reżysera, a więc tekst jest pisany z myślą głównie o niej. Ale znaleźliśmy sposób. To nie jest tak, że siedzimy razem nad kartką i sprzeczamy się o to, co znajdzie się w scenariuszu. Tak właściwie pracujemy osobno. Borys pisze pierwszą wersję, ja drugą. I tak na zmianę. Jesteśmy dla siebie zarazem pierwszym czytelnikiem i osobą, która podejmuje dalsze prace nad tekstem. Takie świeże spojrzenie pozwala lepiej zrozumieć poruszane w nim kwestie, doprowadzić do wersji, która stanie się przyswajalna dla widza. Nie ukrywam, że praca nad tym filmem była poligonem doświadczalnym, ponieważ pierwszy raz pracowaliśmy razem. Ale to nie jest nasz plan na życie. Być może był to jeden, jedyny raz.
Rozmawiał: Mateusz Demski
Borys Lankosz – absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi, na początku realizował filmy doku-mentalne. Dyplomowy "Rozwój” (2001) przyniósł mu uznanie i zwrócił uwagę środowiska, "Kurc” (2005) i "Rekord Errola” (2008) ugruntowały pozycję. Za fabularny debiut "Rewers” (2009) otrzymał jedenaście na nagród podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Kolejny film był adaptacją książki "Ziarno prawdy” (2015) Zygmunta Miłoszewskiego. Jego ostatni film – "Ciemno, prawie noc” (2019) oparty jest na powieści Joanny Bator, która w 2013 roku została wyróżniona Nagrodą Literacką Nike.
Magdalena Lankosz – dyrektorka Gildii Reżyserów Polskich, związku zawodowego zrzeszającego polskich reżyserów filmów fabularnych. Autorka scenariuszy filmowych ("Ciemno, prawie noc”, "Znaki szczególne”) i komiksowych ("Anastazja”), a także producentka filmowa ("Autor Solaris”, "Kobro/Strzemiński. Opowieść fantastyczna”). Wieloletnia współpracowniczka "Gazety Wyborczej” i "Wysokich Obcasów”, była redaktorka działu filmowego "Dziennika”. Wydawała i prowadziła programy kulturalne w Telewizji Polskiej.