Comeback Morgensterna
Nigdy nie tracił kontaktu z kinematografią, choć ostatni swój film zrobił parenaście lat temu. A jego pierwsza fabuła, DO WIDZENIA DO JUTRA nieoczekiwanie dla niego samego stała się filmem "kultowym". Dziś przywitał się z nami świątecznym ŻÓŁTYM SZALIKIEM. Jak się ma do dyspozycji dobry materiał literacki Jerzego Pilcha, świetnego Janusza Gajosa w roli pijaka, Jandę i Szaflarską, to można konkurować z młodymi schematystami od pośpiesznych, kolorowych strzelanek.
Takie przynajmniej były intencje jego comebacku. Pokazać, że stara gwardia nie rdzewieje, że kino to nie tylko prosta konstrukcja linearna, ale także to, co jest w kadrze. Wyjaśniał też zdziwionej publiczności, że nie musiał sobie niczego mozolnie przypominać, bo czuł się tak, jakby dzień wcześniej zszedł z planu.
Ta wysmakowana zdjęciowo (Witold Adamek!) świąteczna opowieść o dobrze sytuowanym i pełnym wdzięku pijaku, otoczonym wianuszkiem zmęczonym nim pań, który ma jeszcze szanse powrotu, jeśli tylko nie zapomni kolejnego żółtego szalika, jest może bardziej manifestem wiary, niż realności. Choć podobno paru się w końcu udało, siłą woli. Bez Gajosa jednak Morgensternowi pewnie by się nie udało. Aktor był tak przekonywający, iż z najwyższym trudem tłumaczył publiczności, że to tylko męcząca praca na planie, bez żadnego polewania. Ogląda się. (pha)