Coś tu nie gra

Camp rock” to kolejna musicalowa propozycja wszechstronnej wytwórni Disney, skierowana głównie do nastoletniego widza. Niedawno miałem okazję obcować z trylogią mega przeboju „High School Musical”, która z żadnej strony nie przypadła mi do gustu. Wręcz byłem zniesmaczony tandetnością, aktorskim amatorstwem oraz wersją dubbingową. Wszelkie gwiazdy na niebie mówiły mi, że „Camp rock” będzie reprezentować podobnie niski poziom.

30.03.2009 15:23

Tytuł „Camp rock” oznacza prestiżowy obóz, gdzie jego uczestnicy szkolą swoje umiejętności w rockowej muzyce. Główna bohaterka Mitche Torres marzy o tego typu wyjeździe, jednak granicą są pieniądze oraz niski status społeczny jej rodziny. Kiedy matka zostaje kucharką imprezy, dla córki nadarza się idealna okazja, aby spełnić swoje wielkie marzenie. Wszystko szło w dobrym kierunku, gdyby nie pewne, z pozoru niewinne, kłamstewko.

Mitche, aby wtopić się w rozpieszczone, bogate towarzystwo, ukrywa prawdę o pracy rodziców, znacznie wszystko ubarwiając. Dodatkowo ujawniając swój piosenkarski talent, przykuwa uwagę nastolatków. Pośród nich jest Shane Grey (jeden z braci, popularnej grupy muzycznej Jonas Brothers), który poszukuje wokalistki do swojego zespołu. Na to stanowisko ma chrapkę wredna Tess, która zrobi wszystko żeby pozbyć się rywalki. Od tego momentu, dotychczas poukładane życie Mitche, zaczyna się komplikować, a granica pomiędzy szczerości o fałszem, powoli ulega zatarciu.

Gdzieś przeczytałem opinię widza piszącego, że Walt Disney przewraca się pewnie w grobie, widząc z nieba, co jego spadkobiercy płodzą w wytwórni. W niektórych przypadkach (np. „High School Musical”) stwierdzenie to jest w pełni podstawne, lecz zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie polemizował w tym temacie.

„Camp rock” jest telewizyjną produkcją, dla kanału Disney Chanel. Na szczęście dystrybutorzy nie wpadli na pomysł, aby film… zagościł na srebrnym ekranie. Ograniczono się do rozszerzonego wydania DVD, co okazało się najlepszym rozwiązaniem. Przynajmniej ubarwione i przedstawiające najciekawsze sceny zwiastuny, nie zwabiły do kin widzów żądnych czegoś, naprawdę wartego ich uwagi.

Disnejowska produkcja nie jest totalną klapą, na jaką byłem przygotowany, jednak bieg na zapalanie płuc do sklepu czy wypożyczalni jest zbędny. Więcej w niej niuansów, aniżeli powodów do dumy. Tytuł świadczy, że przewodnia ścieżka muzyczna powinna charakteryzować się mocnym rockowym brzmieniem. Ku mojemu zaskoczeniu więcej tutaj komercyjnego popu, niż prawdziwych gitarowych dźwięków.

Na pomstę zasługuje polska wersja dubbingowa, w której wystąpili między innymi: Joanna Jabłczyńska, Marcin Bosak, Jakub Tolak. Dubbing w filmach fabularnych doszczętnie je psuje, tworząc komiczny wygląd. Fabuła jest prostolinijna i nie zmusza widza do żadnego wysiłku umysłowego.

„Camp rock” to kolejna amerykańska bajeczka o marzeniach, których spełnienie jest na wyciągnięcie ręki, trzeba tylko mocno chcieć. Plus filmu to morał, bo chociaż banalny najważniejsze, że w ogóle się pojawia. Gra aktów pozostawia wiele do życzenia, jednak dla młodszego pokolenia widzów i tak to nie ma większego znaczenia. Liczy się zabawa i pozytywne fluidy, jakimi emanuje produkcja disnejowskiej fabryki marzeń.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)