Cud nad Sekwaną
“Nietykalni to cud” - ogłosił jeden z francuskich dzienników. To opinia, która odnosi się nie tylko do artystycznej wartości filmu. Kiedy ta, wyprodukowana niewielkim nakładem finansowym, komedia weszła do kin, uruchomiła całe pasmo cudów: jak dotąd film tylko w Europie zarobił ponad 290 milionów dolarów, według badań opinii publicznej dla 52% Francuzów stanowi najważniejsze wydarzenie kulturalne 2011 roku, a grający jedną z głównych ról Omar Sy pokonał w boju o nagrodę Cezara Jeana Dujardina, tegorocznego zdobywcę Oscara.
Co tak uwodzicielskiego mają w sobie "Nietykalni"? To historia Drissa (Omar Sy), czarnoskórego chłopaka z paryskich przedmieść, który w wyniku splotu rozmaitych okoliczności zostaje opiekunem sparaliżowanego od szyi w dół Philippe'a (François Cluzet). Między pochodzącymi z dwóch skrajnie różnych światów mężczyznami nie od razu zaiskrzy. Ale po pewnym czasie relacja pracodawcy z pracownikiem przerodzi się w piękną przyjaźń, która życiu obojgu nada nową jakość. Na pierwszy rzut oka taka scenariuszowa baza to prosty sygnał, że na ekranie czeka nas półtorej godziny nieco pretensjonalnego wzruszania, doprawionego kroplą sentymentalnego humoru. Nie tym razem! „Nietykalni” to film, który nie ucieka się do konwencjonalnych półśrodków. Doświadczenie kinowe widza jest równie szalone, spontaniczne i spektakularne co zwariowane przygody Drissa i Philippe'a. W snutej przez Erica Toledano i Oliviera Nakache opowieści nie ma śladu pretensjonalności, której najmniejsza choćby dawka mogłaby taki film zabić. Jest za to
wolność, radość i wyzwalający, wielobarwny śmiech, którymi twórcy i aktorzy zarażają widza od pierwszych minut seansu.
Bez względu na kontekst sytuacyjny ani na chwilę nie zwalnia filmowe tempo, nie zmienia się doskonałe dramaturgiczne napięcie. „Nietykalni” to niewyczerpana kolekcja mikro-etiud na rozmaite tematy (od zagadnień śmiertelnie poważnych po całkowicie frywolne), równie zróżnicowana co składający się z rozmaitych dni całokształt naszego życia.
To film, który jest „lekiem na całe zło”. Dawka szczęścia w pigułce. O „Nietykalnych” niezręcznie jest opowiadać – bo kolejne, silące się na precyzję, zestawienia słów oddalają się tylko coraz bardziej od rdzenia tej produkcji, zbudowanego z emocjonalnej prawdy, spontaniczności i mądrości. W filmie granice klasowe, wiekowe, kulturowe i rasowe szybko odchodzą w niepamięć. Podobnie jest z zasięgiem charyzmy i uroku tej produkcji. Ona też nie zna żadnych granic.
Jak wiele doskonałych europejskich tytułów, amerykański remake “Nietykalnych” jest już pewny, to tylko kwestia czasu. Reżyserować ma znany z “Druhen” Paul Feig, o główną rolę stara się podobno Colin Firth. Znane twarze, wielkie nazwiska... francuskiemu oryginałowi Erica Toledano i Oliviera Nakache nie były potrzebne, żeby uwieść i zaczarować publiczność. Szkoda, że po raz kolejny wielkie wytwórnie traktują widzów jak opóźnione w rozwoju dziecko, do którego trafić można tylko łopatologicznymi metodami.