Cycki, dragi i schizofrenia
Dwóch kolegów ze studiów wpada na siebie na imprezie i postanawia robić razem biznes. Połączenie wiedzy nieco dziwacznego prawnika podatkowego Mogensa Glistrupa i pieniędzy wielbiącego używki erotomana Simona Spiesa pozwala stworzyć jedno z najprężniejszych - i najbardziej ekscentrycznych - biur podróży w Danii lat sześćdziesiątych. A przy okazji dokonać małej politycznej rewolucji... Bohaterowie porównywanego do „Wilka z Wall Street” filmu Christoffera Boe bawią się na całego, ale dla zewnętrznego obserwator ich entuzjazm nie zawsze jest zrozumiały.
Przez większość filmu wierciłam się w fotelu. Zainspirowani rzeczywistymi biografiami film Boe boryka się bowiem z wieloma problemami i często traci uwagę widza, kiedy indziej dezorientuje albo wręcz nudzi. Chyba najważniejszą tego przyczyną jest jego niespójność, która sprawia, że nie zawsze wiemy, co właściwie oglądamy. Już sam fabularny punkt wyjścia - pomysł Glistrupa na uniezależnienie się firmy - jest dość zawile przedstawiony. Ten brak koherencji – i wiarygodności - widoczny jest na prawie wszystkich poziomach, od decyzji castingowych, poprzez scenariusz, stylizacje a nawet charakteryzację. Przede wszystkim gryzie na poziomie tonu filmu.
Grający główne role Pilou Asbæk (Spies) i Nicolas Bro (Glistrup) radzą sobie doskonale, ale zestawione, ich role nie wydają się przynależeć do tego samego filmu. Znany szerszej publiczności jako Paolo Orsini z „Rodziny Borgiów” Asbæk przechodzi na ekranie niesamowitą transformację. Trzydziestodwulatek wiarygodnie wciela się w mężczyznę czterdziesto-, pięćdziesięcio- i sześćdziesięcioletniego, cierpliwie znosząc rozmaite eksperymenty makijażystów, stylistów fryzur i ubrań. Jego Spies jest histeryczny, ekstrawertyczny i irytujący, mówi ze wkurzającym zaśpiewem. Jednak zestawiony z Glistrupem staje się karykaturą. Bro, „dzięki” swojej charakterystycznej fizjonomii, kojarzył się dotąd z rolami czarnych charakterów (w „Jabłkach Adama” był kleptomanem i gwałcicielem) lub dziwaków. W „Seksie...” gra dla odmiany bohatera o wybitnej umysłowości, ale też kruchej psychice i dziwnych nawykach. Podkreślając chętnie specyficzność rozmaitych nawyków swojego bohatera tworzy postać, która zamiast błyskotliwa wydaje się być
opóźniona w rozwoju i szalona. Oglądając film trudno uwierzyć, że taka dwójka mogłaby kiedykolwiek z sukcesem prowadzić burdel, a co dopiero wielką firmę.
Aktorzy grają jakby występowali w slapsticku, za to reżyser miał, zdaje się, inne zamiary. W karnawałową imprezę upstrzoną kolejnymi parami piersi, tyłków i penisów we wzwodzie (barokowa obfitość warstwy wizualnej dotyczy tak feeri kolorów jak i wszechobecnej, bezpruderyjnie ukazanej, nagości) raz na jakiś czas wtyka bowiem sceny poważne, jakby przyklejone z innego filmu. Od pacyfikowania niedźwiedzia wzwiedzionym członkiem przeskakujemy do pluskającej się w świetlnych plamach sceny wyznania miłości. Inaczej filmowane, refleksyjne i skupione, pasują one do całości jak pięść do nosa i intensyfikują tylko wrażenie skonfundowania. Równie schizofreniczna jest wykorzystana w filmie muzyka, patetycznie ćmiąca dramatycznymi melodiami w tle niemal każdej, nawet najbardziej frywolnej sceny, wywołująca irytację i zmarszczenie czoła.
Szkoda że w tej imprezie dla lubiących dragi naturystów uciekł gdzieś temat, który ciekawi Boe od czasów jego świetnego fabularnego debiutu - „Rekonstrukcji”. Duńczyka fascynuje konstrukcja i rola pamięci, to jak kształtuje ona rzeczywistość: minioną, aktualną, przyszłą. W „Seks, narkotyki i podatki” (to polski wariant tytułu filmu, oryginalnie zwącego się po prostu „Spies & Glistrup"”) przygląda się pamięci zbiorowej, kreując nowe spojrzenie na społeczno-ekonomiczną ewolucję Danii na przestrzeni lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych i przywracając światu wspomnienie dwóch bardzo charakterystycznych bohaterów tamtych czasów. Jednak refleksje rezysera toną w chaosie sprzecznych sygnałów, natłoku wydarzeń i zmysłowej kakofonii. Zdaje się, że Boe niechcący stworzył film, który w pełni porwać może tylko kogoś równie łatwego do zaspokojenia jak Simon Spies – narąbanego jak szpadel erotomana, któremu do szczęścia wystarczy parę par cycków.