"Czarna owca". Niepohamowany śmiech i potok łez. Długo czekaliśmy na taki film [RECENZJA]
Każdy z nas na którymś etapie życia przeżył swoje rozczarowania i zawody. Grunt to znaleźć w sobie odrobinę empatii, optymizmu, zrozumienia, podnieść się po niepowodzeniu, spróbować znowu, a przede wszystkim być w tym całym ambarasie razem z najbliższymi. To właśnie pokazuje "Czarna owca", nowa polska komedia w reżyserii Aleksandra Pietrzaka.
"Czarna owca" opowiada krótką historię pewnej zupełnie zwyczajnej rodziny, która znajduje się właśnie na rozstajach. Na drodze do pełnego szczęścia pojawia się coraz więcej przeciwności. Pytanie tylko: czy przetrwają? Słodko-gorzki film Alka Pietrzaka oferuje znacznie więcej niż tylko proste odpowiedzi.
Arek (Arkadiusz Jakubik) i Magda (Magdalena Popławska) stanowią zgodne małżeństwo. Przynajmniej tak wydaje się na pierwszy rzut oka. Przechodzą co prawda pewien kryzys związany z utrzymującym się beznadziejnie długo okresem bezrobocia męża, ale nie jest to coś, z czym nie mogłaby sobie poradzić wyrozumiała i kochająca się para. Ich jedyny syn Tomek (Kamil Szeptycki) od dłuższego czasu spotyka się natomiast z Asią (Agata Różycka), która powoli zaczyna oczekiwać czegoś więcej od długotrwałego związku niż tylko wspólnych wyjść i wieczornego tulenia "na łyżeczkę".
W tej rodzinie jest jeszcze miejsce dla fajnego dziadka (Włodzimierz Press), który w swoich najlepszych seniorskich latach rozkręcił z wnuczkiem internetowy kanał, ale kiedy zdrowie przestało dopisywać, inne tematy wysunęły się na pierwszy plan. O ile nad wszystkimi tymi problemami dałoby się jeszcze w typowych okolicznościach jakoś zapanować, o tyle bomby w postaci szokującego wyznania Magdy zamieść pod dywan nie sposób.
Tak właśnie zaczyna się pełna niesamowitych i zupełnie nieoczekiwanych zwrotów akcji (tragi) komedia pomyłek, która to wzbudzi niepohamowany uśmiech, to wywoła potok łez. Wszystko w idealnych proporcjach i odstępach.
Alek Pietrzak po ciepło przyjętym debiutanckim "Juliuszu" i świetnych krótkich metrażach, w dalszym ciągu eksploruje to, co może być mu bliskie: relacje rodzinne, międzypokoleniowe porozumienie, poszukiwanie wspólnych punktów, ale i ukrywane rodzinne sekrety, przemilczenia i niedopowiedzenia.
"Czarna owca" o tym wszystkim opowiada, ale twórcy zadbali, by był to film na wskroś nowoczesny: w tle blogerska kariera młodych influencerów, biurowa nauka angielskiego wieku dojrzałego, aby wyrabiać targety jeszcze bardziej efektywnie, dylematy młodych dorosłych, którzy jedną nogą stoją głęboko we własnym dzieciństwie, ale rękami wyszarpują już swój fragment dorosłego życia. Do tego odkrywanie własnej, długo tłumionej seksualności. To wszystko znaki czasów, w których żyjemy tu i teraz, choć bez politycznego zamętu, bez pandemii, jakby w zupełnie innych, baśniowych czasach.
Pietrzak okazuje się bardzo sprawnym i drobiazgowym obserwatorem, a jego aktorzy fascynującymi kreatywnymi narzędziami, które tę oryginalną wizję z sukcesem wdrażają w życie. "Czarna owca" nie jest cukierkową wizją rodem z polskich seriali czy komedii romantycznych, nie jest też jakąś nadwiślańską (i nieudolną) imitacją amerykańskiego kina. Nie ma co porównywać twórczości młodego reżysera do tego, co tworzy np. Kinga Dębska. Bo chociaż momentami obrazy wspomnianych twórców dotykają podobnych wrażliwości i sentymentów, materiał wyjściowy i wnioski są zupełnie inne.
"Czarna owca" pokazuje, jak należy z humorem i dystansem opowiadać o współczesnej polskiej rodzinie, jej zmaganiach z rzeczywistością i przeszłością. Ta obrazkowa rodzina nie jest pozbawiona wad, ale za to ma mnóstwo zalet. Kocha się i nienawidzi. Trwa jednak razem, nomen omen, na dobre i na złe.