Czy Juliusz Verne byłby zadowolony?

Juliuszem Verne zaczytywał się przed laty cały świat. Jego książki były jak gry komputerowe w rodzaju „Tomb Raidera“ czy „Syberii“. Zabierały w świat niezwykłych przygód, gdzie rzeczywistość mieszała się z najbardziej fantastycznymi pomysłami (z których, nota bene, część została już urzeczywistniona). Były też gotowymi scenariuszami, z których kino kiedyś chętnie korzystało.

Ostatnio jednak o powieściach Verne’a zapomniało, choć właśnie teraz - w epoce nieograniczonych filmowych możliwości, jakie daje technika komputerowa - można byłoby je wreszcie pokazać w pełnych kształcie. Dziś Verne skazany jest na telewizyjne produkcje z przebrzmiałymi gwiazdami i kiepskimi efektami.

Obawiam się, że najnowsza (dziewiąta bodaj) ekranizacja „Podróży do wnętrza Ziemi“ nie zmieni sytuacji i nie przeniesie powrotu mody na Verne’a. Bo film to niestety przeciętny i mało emocjonujący. Trójka scenarzystów bezceremonialnie obeszła się z książkowym pierwowzorem. Akcję uwspółcześniono, wprowadzono nowych bohaterów, dopisano nowe wątki.

Ekscentryczny wulkanolog z Bostonu, prof. Trevor Anderson (Brendan Fraser z „Mumii“) wyrusza na poszukiwania swojego brata, również ekscentrycznego naukowca, który wierzył, że Verne opisał prawdziwy podziemny świat, i który zaginął próbując tę tezę udowodnić. Brata odszukać można tylko w jeden sposób... dostając się do wnętrza Ziemi. Droga prowadzi przez krater islandzkiego wulkanu. Na swoją wyprawę Trevor zabiera dwójkę niezaplanowanych towarzyszy – nastoletniego bratanka (syna zaginionego) i islandzką przewodniczkę, filigranową, ale twardą jak Chuck Norris blondynkę, której ojciec też wierzył w Verne’a.

Film najbliższy jest powieści w wizji podziemnego świata. To miejsce zamieszkałe przez gatunki zwierząt, które na powierzchni wymarły już dawno temu. Można tu także zobaczyć monstrualnych rozmiarów grzyby czy paprotniki. Ponieważ książka Verne’a jest dla bohaterów rodzajem przewodnika turystycznego, film wizualizuje większość z pomysłów Verne’a. Podobna jest także trasa filmowej podróży – z Islandii do Włoch.

Ale chociaż na ekranie dzieje się wiele, w filmie nie czuje się ducha przygody obecnego w powieści. Atrakcje mnożone są w sposób mechaniczny, na zasadzie „odfajkowania“ kolejnych pomysłów z książki. Efekty specjalne (zwłaszcza scena ucieczki przed dinozaurem czy przeprawy przez ocean) są dopracowane. Ale to wszystko już w kinie widzieliśmy.

„Podróż do wnętrza Ziemi“ jest w całości produkcją trójwymiarową. To spora atrakcja. Ale i w tym przypadku twórcy nie wykazali się szczególną pomysłowością. Najlepiej bowiem wypada scena, w której Brendan Fraser „pluje“ wodą prosto na widza.

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)