Daniel Rycharski: Ten krzyż mówi o tragedii narodowej, jaką jest homofobia

Film "Wszystkie nasze strachy" zdobył Złote Lwy na Festiwalu w Gdyni i wzruszył publiczność do łez. Opowiada o homofobii, która prowadzi do tragedii. I o walczącym z nią artyście Danielu Rycharskim: - Zawsze bronię wsi i walczę ze stereotypami, które narosły wokół wsi, że jest zła, konserwatywna i homofobiczna. Może rządzący chcieliby, żebyśmy tak o niej myśleli, ale ona nie jest taka — mówi Rycharski w rozmowie z Wirtualną Polską.

Daniel Rycharski jest bohaterem filmu "Wszystkie nasze strachy"
Daniel Rycharski jest bohaterem filmu "Wszystkie nasze strachy"
Źródło zdjęć: © East News
Karolina Stankiewicz

28.09.2021 10:52

Karolina Stankiewicz: Twój silny związek z miejscem, z którego pochodzisz, jest dla mnie niezwykły. Sama wychowałam się w małym mieście, ale dziś czuję, że moje korzenie są raczej odcięte.

Daniel Rycharski: Ja wróciłem w moje rodzinne strony. Myślę, że większość Polaków ma prowincjonalne korzenie, tylko że się do tego nie przyznaje. Dlatego to, co pokazujemy w filmie, jest doświadczeniem bardzo wielu ludzi, również w miastach. Bo to jest trochę tak, że jeżeli wyprowadzisz się do dużego miasta i zaczniesz robić karierę, to płacisz za to cenę. Tą ceną jest odcięcie swoich korzeni. Bardzo ważnym elementem, który powtarza się w mojej sztuce, jest recyklingowanie rzeczy cmentarnych. Dlatego że cmentarze są centralnym miejscem wsi. Moja rodzina niemal codziennie bywa na cmentarzu. Natomiast w mieście nie ma takiej kultury, niemal nikt na cmentarz nie chodzi. Dlatego są one dla mnie symbolem tego odcięcia się od korzeni.

Czy to samobójstwo, o którym opowiadacie w filmie, wydarzyło się w twojej rodzinnej miejscowości?

Nie, ono się nie wydarzyło w mojej rodzinnej miejscowości. Zamieniliśmy moją pracę "Krzyż" na język filmowy. A "Krzyż" wziął się z pewnej myśli, która mnie prześladowała. Miałem wizję drzewa, na którym wisi osoba LGBT. Nie wiedziałem, skąd to się w ogóle wzięło w mojej głowie. W końcu spotkałem się z Marcinem Dzierżanowskim, prezesem Fundacji Wiara i Tęcza i powiedziałem mu, że ja muszę zrobić krzyż z drzewa, na którym powiesiła się osoba LGBT, ale nie wiem, czy coś takiego w ogóle się wydarzyło. A on mi powiedział, że owszem, wydarzyło się i to niedawno. Opowiedział mi historię samobójstwa dwóch młodych osób, a ja pojechałem do miejscowości, w której to się stało. Znalazłem to drzewo, ściąłem je i zrobiłem krzyż z intencją zorganizowania drogi krzyżowej, którą zaproponowałem grupie Wiara i Tęcza. Ale oni nie byli wtedy na to gotowi.

Co się stało z krzyżem?

Oddałem go do muzeum. Ale czułem, że tego nie można tak zostawić, że to jest zbyt ważne, zwłaszcza że potem usłyszałem o kolejnych samobójstwach młodych osób. Nikt z tym nic nie robił ani Kościół, ani szkoła, ani państwo. Więc postanowiłem pójść z tym krzyżem pod Pałac Prezydencki, pod którym stał przez długi czas inny krzyż – smoleński. Pomyślałem, że na chwilę ten krzyż, który mówi o tragedii smoleńskiej, zastąpię innym krzyżem, który też mówi o tragedii narodowej, jaką jest homofobia. Tam go zaniosłem i stałem z nim. Szło za mną kilka osób, była to taka symboliczna droga krzyżowa, jak w filmie.

Czy twoja akcja wywołała wtedy jakieś kontrowersje?

Byłem zadziwiony tym, że ona wywołała zainteresowanie prawej strony. Dostałem propozycje wywiadów w takich miejscach, jak "Fronda". Oni w umiarkowany sposób akceptowali tę akcję. Zgadzali się ze mną, że to może być projekt dialogiczny. Ja wtedy współpracowałem z kilkoma księżmi katolickimi, byłem bardzo blisko środowisk katolickich. Oczywiście były osoby, wśród których ten projekt wywoływał kontrowersje, ale to nie był skandal. Pojawiły się oskarżenia ze strony dziennikarzy artystycznych, krytyków sztuki, dlaczego nie ubrałem tego krzyża w tęczę. A to dlatego, że wtedy zamknąłbym się na rozmowę z osobami, które na przykład obchodzą miesięcznice smoleńskie. Gdyby zobaczyły tęczę na krzyżu, byłyby z góry uprzedzone. Natomiast kiedy podchodziły do mnie, to ja im opowiadałem historię tego krzyża. I ta historia zawsze była dla nich przejmująca.

Czy twoim zdaniem takie Kurówko lub inne małe miejscowości są bardziej homofobiczne niż duże miasta?

Nie można jednoznacznie określić, jaka jest wieś, bo ona nie jest monolitem. Wieś w każdym miejscu Polski jest zupełnie inna. Moje doświadczenie jest takie, że ja się nie wychowałem w homofobicznej wspólnocie. Mogłem się bez problemu ujawnić i nigdy we wsi mnie nie spotkały żadne szykany, pomówienia. Nigdy nie miałem poczucia, że jestem wykluczony. Uważam, że we wsi jest ogromny potencjał naprawczy.

Kadr z filmu "Wszystkie nasze strachy"
Kadr z filmu "Wszystkie nasze strachy"© Materiały prasowe | Jarosław Sosinski

Czy z tego przekonania wziął się projekt "Opieka rodzinna"?

Wziął się z obserwacji dwóch środowisk. Z jednej strony małe gospodarstwa rodzinne są w dużym kryzysie ekonomicznym. One się kończą. Z drugiej moje miejskie środowisko LGBT przez systemową homofobię też jest w kryzysie. Pomyślałem, że te dwie grupy mogą sobie wzajemnie pomóc. Zaprosiłem do współpracy Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i wymyśliłem projekt "Opieka rodzinna", który polegał na tym, że zabierałem osoby LGBT na tydzień do rolników, MSN płacił tym rolnikom jako opiekunom i oni przyszywali do swoich rodzin te osoby LGBT. W tym projekcie homofobii w ogóle nie było. Gdy później rozmawialiśmy z rolnikami przy wspólnym stole, mówili, że oni nigdy nie byli uprzedzeni, nie zastanawiali się nad tym. Słyszeli w telewizji, że coś jest nie tak z tymi osobami, ale nie mieli zdania, nie wiedzieli, co myśleć. Po takim spotkaniu bezpośrednim zrozumieli, że to są takie same osoby, jak inne, wrażliwe, wspaniałe, które przez tydzień były częścią ich rodziny. Ja zawsze bronię wsi i walczę ze stereotypami, które narosły wokół wsi, że jest zła, konserwatywna i homofobiczna. Może rządzący chcieliby, żebyśmy tak o niej myśleli, ale ona nie jest taka.

Jest też takie przekonanie, że sztuka współczesna i polska wieś nie mogą mieć ze sobą nic wspólnego. Tymczasem twoja sztuka nie tylko z tej wsi się wywodzi, lecz także pokazuje, że wieś chce sztuki.

Polska wieś po 1989 r. została wykluczona z instytucjonalnego życia kulturalnego. Masowo zlikwidowano we wsiach kina, teatry i biblioteki. Odcięto wiejskie instytucje całkowicie od pieniędzy. Oczywiście wieś się samoorganizuje. To, na czym ja opieram moją sztukę, to są właśnie takie "samoróbki", radzenie sobie mieszkańców wsi z systemowym niedoborem. Bo oni w transformacji zostali bardzo poszkodowani. W latach 90. na wsi była ogromna bieda. Potem przyszły zmiany, gdy weszliśmy do Unii, bo dużo pieniędzy zostało wpompowanych w wieś, ale generalnie kultura na wsi opiera się na radzeniu sobie w sytuacji, kiedy niczego nie ma. Ja też w mojej praktyce artystycznej opieram się na tym, że w mojej rodzinie zawsze czegoś brakowało, więc nic nie mogło być wyrzucane. Dlatego recyklinguję odpady rolnicze, sakralne, cmentarne.

Nie wiem, jak dalece się utożsamiasz z postacią przedstawioną w filmie…

Totalnie się z nią utożsamiam. To jest Daniel Rycharski.

Daniel Rycharski i wcielający się w niego Dawid Ogrodnik
Daniel Rycharski i wcielający się w niego Dawid Ogrodnik© Materiały prasowe

Mam wrażenie, że film porusza wątek pewnego kryzysu wiary u ciebie. Jaki jest dziś twój stosunek do Kościoła?

Mój stosunek do Kościoła zmienia się. Ja już nie jestem tak silnie związany z tą instytucją, bo wyniosłem moją wiarę poza nią. Obecnie widać odwrót od instytucji Kościoła. Ale myślę, że to, co się dzieje, jest dużą szansą na odnowę. Bardzo liczę na to, że Kościół wyciągnie z tego wnioski. Skompromitował się homofobią, antysemityzmem, pedofilią i bardzo trudno mi odnaleźć się w nim, choć nadal zależy mi na dialogu z tą instytucją. Ja wiem, że Kościół nie zniknie nagle z Polski, jesteśmy w nim bardzo zanurzeni. Ciągle czuję się katolikiem, ale wiem też, że ten polski katolicyzm jest bardzo powierzchowny. Mitem jest to, że wieś jest głęboko religijna. Wieś jest religijna powierzchownie.

Chodzi ci o świeckie podejście do religii? Że należę do Kościoła, nazywam się katolikiem, ale nie uczestniczę w obrzędach?

Bardziej o rytualne. Świeckie powiedziałbym, że jest w miastach, gdzie przeszliśmy w czasy bezreligijne. Ludzie wierzą w Boga, dużo ludzi wierzy w wartości chrześcijańskie, ale już nie potrzebuje do niczego specjalisty od duchowości w postaci księdza. Ja też zacząłem odczuwać, że Kościół trochę za bardzo przenosi ciężar wiary do zaświatowości, czyli do tego, co jest dla nas nieosiągalne. W takim źródłowym chrześcijaństwie najważniejszy jest człowiek. Chrystusa można odnaleźć tylko i wyłącznie w drugim człowieku, a nie w jakimś obrazie czy budynku. Najważniejsza jest empatia i poświęcenie dla drugiego człowieka. To jest to, co ja zabrałem z Kościoła ze sobą.

Czy ksiądz nadal jest dużym autorytetem na wsi?

Tak, wciąż jest dużym autorytetem. Ja teraz przygotowuję dużą wystawę o współczesności wsi. Będzie tam wątek religijności, badam go. Ta religijność się zmienia, trochę bardziej przybliża się do tej miejskiej, staje się bardziej powierzchowna i rytualna, ale ksiądz wciąż jest dużym autorytetem na wsi. Doświadczyłem tego na własnej skórze. W filmie jest taka scena, w której ksiądz nie daje Danielowi komunii. W rzeczywistości to było tak, że ksiądz z miejscowości, w której mieszkam, powiedział moim rodzicom, że przez to, czym się zajmuję, jestem całkowicie spalony i on mnie do niczego nie dopuści. Ale wszystko zależy, na jakiego księdza się trafi. Nie skreślam osób duchownych. Wiem też, że wiele osób jest tam uwięzionych. Bo taki ksiądz, który nawet chciałby odejść, jeśli nie ma mieszkania, rodziców, innego zawodu, to co ma zrobić?

Kadr z filmu "Wszystkie nasze strachy"
Kadr z filmu "Wszystkie nasze strachy"© Materiały prasowe | Jarosław Sosinski

Często zapraszasz swoją lokalną społeczność do uczestnictwa w swoich projektach i zdaje się, że oni chętnie to robią. Ale czy zdarzyło się, że twoja sztuka poróżniła cię z twoimi sąsiadami?

Tak, oczywiście były takie momenty. Na przykład praca "Łóżko", która wyglądała tak, że ustawiłem na wyschniętym bagnie łóżko, które zostało przebite starym cmentarnym kamiennym krzyżem. Część kobiet we wsi nie zrozumiała tej pracy i próbowała ją zniszczyć. Ale później, gdy ta praca pojechała na wystawę do Lublina i znów wróciła do nas, one przyszły do mojej babki przeprosić. Powiedziały, że źle ją zrozumiały, że teraz już ją sobie wytłumaczyły i nie mają z nią problemu. Również praca "Strachy", o której jest mowa w filmie, podzieliła wieś. Były osoby, które mówiły, że to jest świetny pomysł. Ale byli też tacy, którzy nie rozumieli przekazu i uważali, że jest to zbyt kontrowersyjne. Generalnie te rzeczy są akceptowane, ale zdarza się, że się pojawiają głosy krytyczne.

Rozumiem, że nie dzieje się nic takiego, żebyś poczuł, że masz dość i chcesz wyjechać.

Nie, nigdy nie byłem stamtąd wyrzucany. Nawet teraz, kiedy jesteśmy na festiwalu i wychodzą recenzje filmu, wrzucam je na Facebooka, bo wiem, że ludzie z tamtej okolicy też chcą czytać te recenzje.

A widzieli już film?

Jeszcze nie. Będzie dla nich zorganizowany specjalny pokaz, przyjedzie reżyser i producent. Chcemy zadbać, żeby ludzie z tej okolicy poczuli się docenieni. Ja przygotowuję ich na odbiór, tłumaczę, że to jest fikcja. Ale w tym filmie jest jednocześnie dużo prawdy, to nie jest zupełnie wymyślone, opiera się na prawdziwych wydarzeniach. A ja mam prawo opowiedzieć o swoich doświadczeniach, o tym, co mnie smuci.

Kadr z filmu "Wszystkie nasze strachy"
Kadr z filmu "Wszystkie nasze strachy"© Materiały prasowe | Jarosław Sosinski

Twoją sztukę odbieram jako ciągłą próbę budowania mostów między, zdawałoby się, różnymi światami. Czy masz poczucie, że udało ci się jakiś pomost zbudować?

Zdecydowanie tak. Ten ostatni projekt "Opieka rodzinna" był dla mnie takim nierealnym marzeniem. Jak można do współczesnych rolników, konserwatystów, przywozić osoby LGBT i liczyć, że to się dobrze skończy? Ale nagle coś tak niemożliwego stało się rzeczywistością. Co więcej, ci rolnicy powiedzieli, że oni koniecznie muszą w kolejnej edycji brać udział, chcą przyjąć u siebie więcej niż jedną osobę i w dodatku namówili swoich sąsiadów, którzy też chcą brać udział w projekcie. Mnie się udało stworzyć nie strefę wolną od LGBT, ale strefę wolną od nienawiści. To się stało. I teraz gdyby taki projekt "Opieka rodzinna" odbywał się co roku na większą skalę i był finansowany przez państwo, to wyobraź sobie, jakie efekty przyniósłby po 10 latach w regionie. Po 10 latach nikt w okolicy nie odważyłby się złego słowa powiedzieć na osoby LGBT. Dlatego ja mam poczucie, że tymi projektami zmieniam rzeczywistość. Że ją ulepszam.

Źródło artykułu:WP Książki
wszystkie nasze strachyLGBT+homofobia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)