''Demon'': Płytki grób [RECENZJA]
Po obejrzeniu najnowszego filmu Marcina Wrony momentalnie wybaczycie mu ostatnie pięć lat milczenia, jakie minęły od premiery „Chrztu”. Warto było czekać, bo "Demon" tragicznie zmarłego reżysera to jeden z najciekawszych polskich filmów tego roku i kto wie czy nie najdojrzalszy w jego karierze.
Peter porzuca Wielką Brytanię, aby poślubić Żanetę – córkę lokalnego biznesmena – i osiedlić się na polskiej prowincji. Przygotowania do uroczystości zakłóca makabryczne odkrycie – mężczyzna przypadkowo wykopuje ludzkie szczątki w miejscu, gdzie za kilka godzin ma odbyć się wesele. Podczas uroczystości bohater zaczyna doświadczać trudnych do wytłumaczenia zjawisk, powoli tracąc kontrolę nad ciałem i zmysłami. Czy to niezdiagnozowana epilepsja? Schizofrenia? A może, jak wierzy lokalny nauczyciel, dybuk, upiór rodem z żydowskiego folkloru?
„Demon” to pierwsza od wielu lat, w dodatku udana, rodzima próba nakręcenia kina spod znaku grozy. Wrona kapitalnie odnalazł się w stylistyce, rozumie rządzące nią prawidła, od samego początku umiejętnie stopniując napięcie i z rozwagą wykorzystując motywy przynależne konwencji. Jednak wbrew pozorom rewelacyjny warsztatowo „Demon” to nie do końca kino czyste gatunkowo. Posługując się formułą paranormalnego thrillera reżyser dotyka tematyki zbiorowej pamięci, wyciąga na powierzchnię narodowe fobie i grzechy, przy okazji opowiadając o polsko-żydowskiej historii. Robi to przy tym aluzyjnie, posługując się w wielu miejscach niedomówieniem, tym samym pozostawiając spore pole do interpretacji i dociekań.
W „Demonie” splatają się posępna i tajemnicza atmosfera rodem z kart wielkiej literatury romantycznej oraz estetyka dramatów Wojciecha Smarzowskiego, wyczuwalna zarówno na poziomie kreacji świata jak i postaci. Polska Wrony spowita jest mgłą i odorem alkoholowego oddechu gości weselnych, którzy z każdym kolejnym łykiem wódki odsłaniają coraz bardziej swoje prawdziwe twarze. Na ekranie przewija się cały korowód mniej lub bardziej odstręczających, karykaturalnych, budzących litość lub wstręt postaci. Warto wspomnieć o aktorach, bo to niezaprzeczalna siła filmu. Wronie udało się zebrać na planie rewelacyjną obsadę z dawno niewidziany Włodzimierzem Pressem, pierwszorzędnym Andrzejem Grabowskim i Adamem Woronowiczem na czele, który jako lekarz-alkoholik kradnie sceny pierwszoplanowym postaciom.
Ocena: 8/10