Ferduś to ja!
Andrzej Grabowski co tydzień pojawia się na ekranach naszych telewizorów w serialu "Świat według Kiepskich". Jednych śmieszy, innych denerwuje. Trudno jednak zachować obojętność wobec tego, co prezentuje na ekranie.
Mirosław Mikulski: Dlaczego pan, aktor szacownego Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, zdecydował się na grę w telenoweli?
Andrzej Grabowski: Wszystkiego trzeba spróbować. Teraz już wiem, że jest to o wiele trudniejsze niż myślałem i wymaga więcej wysiłku niż praca w teatrze. Tu wszystko jest przekazywane w pigułce. W dwudziestu minutach jest dużo więcej treści niż wynikałoby to z czasu emisji. Poza tym, to mój zawód, jestem aktorem i z tego żyję. Element ekonomiczny ma duży wpływ na podejmowanie decyzji.
M.M.: Łatwo wcielić się w postać Ferdynanda Kiepskiego?
A.G.: Teraz już tak. Po nagraniu kilkudziesięciu odcinków nie mam zbyt dużego pola manewru. Czasami trzeba pokazać nowy rys, ale postać jest jasno określona i nie mogę grać człowieka inteligentniejszego niż na początku. Byłaby to niekonsekwencja.
M.M.: Nie przejął pan od niego żadnych cech charakteru?
A.G.: Mam nadzieje, że nie, ale to się okaże dopiero później. Rodzina jeszcze się nie skarży. Niedawno miałem próbę w teatrze telewizji. W jednej ze scen aktor, z którym grałem, miał powiedzieć: "Ale tu kurde ciemno!" Poprosiłem reżysera o wycięcie tego słowa, ponieważ za bardzo kojarzy się z rolą Kiepskiego. Zgodził się ze mną i kwestia zostało zmieniona.
M.M.: Lubi pan Ferdynanda Kiepskiego?
A.G.: Lubię kiedy jest naiwny, poczciwie głupkowaty i nie robi nikomu krzywdy. Przy całej swojej durnowatości, Ferdek jest poczciwcem, który nikomu nie zrobił nic złego. U nas nie ma scen brutalnych. Jeśli pokazujemy przemoc, to w sposób kabaretowy, tak że wywołuje śmiech, a nie agresję. Kiedy Ferdek przez przypadek po raz piąty bije głową babki o framugę drzwi, to nikt nie odbiera tego poważnie. Ostatnio zresztą zmienił na korzyść swój stosunek do babki.
M.M.: Skąd bierze się popularność tego serialu?
A.G.: Większość brazylijskich, wenezuelskich i amerykańskich seriali jest przesłodzona i nieprawdziwa. Wszyscy są dobrze wychowani, kulturalni i ładnie wyglądają. U nas jest odwrotnie, pokazujemy życie w krzywym zwierciadle, ale w tej głupocie jesteśmy poczciwą rodziną. Kilka miesięcy temu pewien człowiek w restauracji poprosił mnie o autograf. Na koniec rozmowy powiedział mi, że cieszy się z tego, iż wreszcie poznał kogoś głupszego od siebie! Może to jest wyjaśnienie? Ludzie chcą się poczuć lepsi od innych i pośmiać się z ich głupoty. Znajdują w tym jakąś pociechę.
M.M.: Nie boi się pan, że widzowie zaczną naśladować obyczaje rodziny Kiepskich i przyjmą ich zachowanie za normę?
A.G.: Serial czasami jest rzeczywiście bulwersujący przez swoją głupotę, gburowatość i chamstwo. Może faktycznie wystartowaliśmy za ostro. Ale idziemy już w drugą stronę. Nalegam, aby w filmie było więcej ciepła. Z pewnych dowcipów śmiejemy się na planie filmowym, ponieważ mamy do nich dystans. Wiemy, że są głupie i nie można odbierać ich wprost. Po emisji kilku odcinków zauważyliśmy, że nie wszyscy mają tę świadomość. Młodzież i dzieci przyjmują wszystko bezkrytycznie. Wydaje im się, że do babci można mówić: - ty kanalio, pasożycie i robić jej takie dowcipy, jak w rodzinie Kiepskich. Boję się tego, dostrzegam zagrożenie i czuję odpowiedzialność.
M.M.: Widzowie nie utożsamiają pana z tą rolą?
A.G.: Rzeczywiście, wiele osób traktuje mnie jak dobrego kumpla i nie czują żadnego dystansu. Myślą, że jestem taki sam jak na ekranie. Podchodzą do mnie w sklepie i mówią: - Ferduś, chodź z nami na piwo! To mnie krępuje. Czasami uśmiecham się głupkowato i mówię, że jestem tylko podobny do tego faceta z telewizji.
M.M.: Nie myślał pan o zmianie wizerunku aktorskiego?
A.G.: Czasami rzeczywiście czuję przesyt. Codziennie, przez miesiąc, dwa trzeba być dowcipnym i grać na wysokich obrotach. Tęsknię za rolą dramatyczną, być może zagram ją niebawem. Chciałbym na chwilę odbić się od Kiepskich, żeby widzowie nie kojarzyli mnie tylko z tą rolą. Na szczęście teraz robi się tyle seriali, że widzowie szybko zapominają. To już nie są czasy "Czterech pancernych".