Filip Renč reżyser "Mężczyzny idealnego" o swoim filmie

Skąd pomysł na ekranizację Powieści dla kobiet [tytuł książki Michaela Viewegha]?

20.10.2006 15:49

Kiedy w Valticach (miasto na Morawach, słynące z wina) ładowałem wino do auta, zadzwonił telefon i producent spytał, czy może mi wysłać jakiś scenariusz. Dopiero, kiedy przyjechałem do Pragi, okazało się, że chodzi o Powieść dla kobiet Michala Vievegha.

Zaskoczenie?

Muszę przyznać, że tak. Bardzo się cieszyłem, że TV Nova zaproponowała mi taki materiał. Z chęcią go przeczytałem i od razu zgodziłem się na ich propozycję. Scenariusz wydał mi się napisany doskonale, wiedziałem, że wystarczy w nim dokonać kilku drobnych reżyserskich poprawek i praktycznie od razu możemy zaczynać zdjęcia.

Co w scenariuszu podobało ci się najbardziej?

Przede wszystkim poczucie humoru Viewegha. Ujęła mnie również sama formuła opowiadania, gdzie właściwie wszystkiego dowiadujemy się z retrospektyw – główna bohaterka Laura opowiada swoją historię fryzjerce. No i nie bez znaczenia było dla mnie to, że w końcu mogę nakręcić zupełnie inny film niż robiłem to do tej pory.

Co wg reżysera najbardziej spodoba się widzom?

Śmiem twierdzić, że każdy widz znajdzie w Mężczyźnie idealnym kawałek siebie. Że natknie się tam przynajmniej na jedną scenę, w której sam osobiście brał udział, albo chociaż jednego człowieka, którego w życiu spotkał.

Niektórzy dziennikarze przechrzcili Mężczyznę idealnego na czeską Bridget Jones. Schlebia ci to porównanie?

Ani jednej części Bridget Jones nie widziałem, więc trudno mi powiedzieć, czy mi takie porównanie pochlebia czy nie. Przyznam się, że nawet nie wiem, o co w tych filmach chodzi. Mogę tylko powiedzieć, że kręciłem ten film według własnych wyobrażeń i z pewnością nie podglądałem przy tym innych odnoszących sukcesów filmów i nie sięgałem do jakichś wypróbowanych modeli.

To wielkie wyzwanie, nakręcić Mężczyznę idealnego tak, aby się wyróżniał?

Ja nie chciałem z nikim rywalizować. W czasie zdjęć naprawdę nie podglądałem ani Bridget Jones ani podobnych filmów. Jeżeli cokolwiek traktowałem jako wyzwanie, to współpracę z Michalem Vieweghem, który po raz pierwszy sam napisał scenariusz według własnej książki. Uważam go za bardzo inteligentnego i dowcipnego człowieka, z którym warto pracować. Wiedziałem, że mogę polegać na jego dialogach i konstrukcji dramatycznej i że tylko ode mnie zależy, aby jego doskonałe słowa ubrać w równie doskonały obraz. Żebym potrafił jakoś wykorzystać filmowy skrót, z którym autorzy sztuk i powieści nie nawykli pracować, krótko mówiąc, żeby nam nie wyszła jakaś audycja radiowa, ale prawdziwy film. Ja traktowałem Michaela jako autora, on mnie jako reżysera. Do filmu nikt mi się nie wtrącał, ani scenarzysta, ani producenci, nikt; Mężczyzna idealny naprawdę nakręciłem tak, jak sam chciałem.

Jak kompletowała się obsada?

Dobry wybór aktorów należy do naczelnych zadań reżysera. Nie chodzi o to, żeby obsadzić największe gwiazdy, chodzi o to, żeby znaleźć takich aktorów, którzy na tyle do siebie pasują pod względem charakteru, że historia funkcjonuje jako całość i nikt z niej nie wystaje. Roztrząsaliśmy dziesiątki, albo i setki nazwisk, ciągle mówiliśmy o tym, co mieliby odtwórcy poszczególnych ról robić; najróżniejszych adeptów aktorstwa zapraszaliśmy na próby, aż zaczęły mi się krystalizować imiona Marka Vašuta i Simony Stašovej. Potem do nich dobraliśmy Zuzkę Kanócz, która stanie się, śmiem twierdzić, wielkim aktorskim objawieniem i niespodzianką. Dziś, kiedy mamy już film zmontowany i dopieszczamy go tylko w szczegółach technicznych, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że gdybym miał możliwość kręcić ten film z innymi aktorami, nie wybrałbym inaczej – to się tyczy także też odtwórców ról drugoplanowych. Wszyscy wykonali doskonałą pracę.

Jak znalazłeś Zuzanę Kanócz?

Chętnie odkrywam filmowemu światu nowe twarze, naprawdę to lubię. To jakaś moja wewnętrzna zarozumiałość, żeby nie sięgać po aktorów, których odkrył już ktoś inny, szukać kogoś nowego, nieznanego, ale przy tym przynajmniej równie dobrego. Myślę, że utalentowanych ludzi jest u nas i na Słowacji dosyć, że trzeba ich tylko poszukać. Na Zuzanę zwróciła mi uwagę reżyserka castingu Soňa Ticháčková, która z kolei dowiedziała się o niej od pana Martina Huby, który z nią pracował w teatrze. Pojechałem do Bratysławy, zrobiłem tam konkurs, który wygrała, więc zaprosiliśmy ją do Pragi i tu już się rozstrzygało między nią i jedną czeską aktorką. Były to zupełnie równe kandydatki. Sam długo nie mogłem się zdecydować, którą z nich wybrać. Po konsultacji z kolegami ostatecznie skłoniłem się w stronę Zuzki, chociaż wiedziałem, że jej czeski nie jest najlepszy, i że będziemy musieli ją zdubbingować.

Zuzana to według ciebie…

Zuzka to ogień i krew. To naprawdę bardzo dobra aktorka, zresztą zobaczycie sami.

W czasie zdjęć bywały momenty kryzysowe?

Aż kryzysowe to nie, ale wszystkich nas bardzo dotknęło, gdy dowiedzieliśmy się, że tydzień po tym, jak u nas skończył kręcenie, umarł Patrik Stoklasa. Zdecydowaliśmy się dedykować mu ten film. Myślę, że na to zasłużył. Dość ciężkie było też kręcenie w krematorium w Strasznicach. To kompletnie nie jest miejsce, które by się nadawało do kręcenia komedii i które by nas nabijało energią i pozytywnym humorem. Całe szczęście był tam z nami Mirek Donutil, który nas cały dzień raczył najróżniejszymi historyjkami i anegdotami, więc dało się to wytrzymać.Najtrudniej jest jednak zawsze pod koniec zdjęć, kiedy człowiek już nie ma sił. Wtedy jest bardzo ważne, żeby nie zwolnić tempa, niczego nie zlekceważyć i wszystko porządnie dociągnąć do końca.

A odnośnie muzyki – do jej stworzenia zaprosiłeś Francuzów.

W radiu słyszałem piękną francuską piosenkę, potem się dowiedziałem, że o dziwo śpiewa ją Czeszka - Iva Frühlingová. Zacząłem się interesować, kto to jest, zdobyłem jej płytę Litvínov, którą wydała we Francji, przesłuchałem ją parę razy i zdałem sobie sprawę z tego, że jest naprawdę dobra. Gdy potem dostałem do ręki Powieść dla kobiet, nagle wydało mi się, że taka muzyka by się do tej naszej love story wyjątkowo nadawała. To czarująca, zmysłowa, kobieco emocjonująca muzyka, która ma sex-appeal. Zdobyłem numer Ivy i zadzwoniłem do niej. Przez chwilę nawet myślałem, że może ona zagrać Laurę. Zaprosiłem ją na konkurs, ale chociaż była bardzo dobra, to Zuzka była jeszcze lepsza, więc z obsadzenia jej w tej roli ostatecznie zrezygnowałem. Ale i tak bez problemu namówiliśmy ją na udział w filmie, tak samo jej francuskich partnerów. Jeszcze powinienem dodać, że oprócz piosenek Ivy z płyty Litvínov i filmowej muzyki Jérôme’a Degeya, Erica Capone, Michela Eli, Arno Eliasa usłyszycie w filmie także dwie piosenki
Support Lesbiens.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)