Trwa ładowanie...
d1g6hht
17-04-2013 12:24

Film do kotleta

d1g6hht
d1g6hht

„Zanim noc nas nie rozdzieli“ to społeczna satyra o nikłym potencjalne filmowym. Formalnie dziwaczna, bo nieco ponad godzinna, bardziej przypomina kreacyjny dokument z telewizyjnej dwójki, niż kinowy hit. Scenariusz filmu Chlebnikowa jest oparty na autentycznych rozmowach podsłuchanych i nagranych przez Olgę Utkin – dziennikarkę regularnie zaglądającą do najdroższej moskiewskiej restauracji dla nowobogackich Rosjan. Mówi się o nich, że nie mają dobrego smaku, nie wiedzą, co to elegancja i zachowują się jak celebryci. Niestety filmowi Chlebnikowa tych cech też nie brakuje. „Zanim noc nas nie rozdzieli“ to film nadęty jak balon, w którym kulminacyjna eksplozja jest tyle przewidywalna, co bezcelowa, jak narracyjne powtórzenia i pseudo-socjologiczne obserwacje reżysera.

Film Chlebnikowa jest klasyczną satyrą na rosyjskie społeczeństwo. Ośmiesza i piętnuje stosunki społeczne. Świat prezentuje poprzez karykaturalne wyolbrzymienie, a ludzi zamienia w ich karykatury. Oczywiście nie oferuje też żadnego pozytywnego rozwiązania. Uczniom podstawówki może posłużyć za ściągę z zasad gatunku. Starszym widzom na nic więcej się nie przyda. Rosyjski reżyser ani Ameryki nie odkrywa, ani nie proponuje niebanalnej filmowej historii. Krąży z kamerą pośród restauracyjnych stolików, jak schizofrenik spacerujący w wokół własnego domu. Podsłuchuje fragmenty rozmów, ale nie rejestruje żadnych interesujących dyskusji. Od czasu do czasu zagląda tylko do kuchni, by zestawić tzw. problemy pierwszego świata z kłopotami miejskiej biedoty. Podczas gdy nowobogaccy biznesmeni zapijają kawior wytrawnym Pomerolem, kucharz o łapówkarskich zdolnościach próbuje więc wyciągnąć z aresztu pracownika, któremu grozi deportacja.

Bogate lalunie w ciemnych okularach wlewają w siebie piwa i omdlewają nad talerzami zupy. Moskiewcy hipsterzy udają, że nie mają ochoty na tradycyjny kieliszek wódeczki, a dwie panie z zachodu wykrzykują z pasją, że w Rosji chcą tylko zarobić. Nad wszystkimi wisi jednak fatum bolesnego niespełnienia. Pieniądze pozwalają się zaś dowolnie i skutecznie upadlać w złoconych, restauracyjnych komnatach. Ani na chwilę nie wychodzimy na świat i jesteśmy zmuszeni, by kisić się z wątpliwej jakości bohaterami w bogato i jakże niegustownie złoconych wnętrzach. Niestety nie dzielimy tej przestrzeni ani z komizmem słownym, ani sytuacyjnym. Przepychamy się tylko między pieczonymi prosiakami a wulgarnymi kelnerami odsłaniającymi przed paniami rodowód tiramisu. Tradycja fascynuje.

I w tym momencie nasuwa się myśl o tym, że ani w rosyjskiej kulturze, ani w rosyjskim kinie nic się nie zmienia. Mimo, że pojawiają się tacy twórcy jak Iwan Wyrypajew („Euforia“), czy Aleksiej Bałabanow („Ładunek 200“), a metafizyka Andrieja Tarkowskiego wciąż unosi się nad rosyjskimi stepami – nadal kręci się filmy nijakie, ale pretendujące do wielkich społecznych portretów-manifestów. Może mogłyby one liczyć na sukces w latach dziewięćdziesiątych, może wtedy byłyby wystarczająco niepokorne, krytyczne i warte uwagi.

d1g6hht
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1g6hht