Bez wątpienia „Światła o zmierzchu” są największym nieporozumieniem filmowym mijającego 2006 roku, tak wielkim, jakiego dawno nie widziałem. Przy tak dużej ilości filmów, jakie mam możliwość poznać jestem w stanie skonfrontować ten lub inny tytuł z tym, na którym się wymęczyłem. Po skończonym seansie z całej sali uszło powietrze, słychać było jeden, wielki jęk zdziwienia i konsternacji i pytanie, które gdzieś tam się pojawiało, Co ja tu właściwie robię?
Ktoś, kto być może nie widział wszystkich trzech filmów, jako atut „Świateł o zmierzchu” konfrontuje je z dwoma innymi tytułami: „Zakochani widzą słonie” i „Jabłka Adama”. Tak, tam pomimo absurdu, pomimo dziwactw, pomimo tego, że czułem się dziwnie oglądając, tam w obu przypadkach było to kino nieprzeciętne, zaskakujące, oryginalne, przede wszystkim „Jabłka Adama”.
W jaki więc sposób można postawić w jednej linii te trzy obrazy, gdy osiemdziesiąt minut fińskiego, ewenement, chodzi o fiński, obrazu nie sprawia, aby choć raz drgnęła powieka, aby usta wykrzywiły się, choć w małym grymasie przypominającym uśmiech. Wszystko to sprawiało wrażenie bardzo nieudolnej próby pokazania bardzo wysublimowanego życia jednostki, bohatera odsuniętego na margines. Wiem, jaka była koncepcja, ale w niej wszystko się rozsypało. A robienie z tego filmu czarnej komedii to już zupełny absurd, bo ani to komedia, ani sensacja, ani dramat, ani farsa. Na dobrą sprawę nie wiem, jaki to gatunek.
Wiem jednak, że nie jest to z całą pewnością „świetny film o sile nadziei, którą może dać drugi człowiek w sytuacji z pozoru bez wyjścia”. Dlaczego tak myślę? Nie ma tu nadziei, nie ma wiary, że można zmienić swoje życie, nasz bohater nie wie też… co to miłość, wszystkie uczucia są mu obce, odizolowany od społeczeństwa bez mrugnięcia okiem zostaje wrobiony i trafia do więzienia. I ono niczego go nie uczy, jest duchem, który nie ma przyjaciół i znajomych, nikt nie jest mu potrzebny i on na nic nie czeka. Ma niby koleżankę, do której przychodzi na kiełbaski, ale i ona robi zbyt mało, aby uchronić go od stoczenia się w przepaść.
I ta „blondwłosa piękność”, trudno mówić o Fince z rysami twarzy rosyjskiej przodownicy pracy, że jest piękna. Celowo rozbieram ten film na części pierwsze, aby pokazać, że takich filmów nie należy robić, sprawa następna, tym bardziej wprowadzać do dystrybucji, bo dystrybutor, który odważy się na takie posunięcie skazany jest z marszu na przegraną.
Dlatego z pełną świadomością odradzam każdemu, kto nawet na zaproszenie będzie mógł się wybrać na ten film, aby tego nie robił. Tym bardziej, jeśli zamierza zabrać żonę, dziewczynę, koleżankę, kogokolwiek. Nie popełnijcie tego błędu, jeśli nie chcecie być przekreśleni w ich oczach do końca życia, za zupełny brak gustu.