"Flash". Prawie wyrzucili 200 mln dol. przez niego. To byłby kardynalny błąd

To miała być katastrofa. Mało kto wierzył w ten film. A wchodzący 16 czerwca do kin "Flash" ze skandalistą Ezrą Millerem okazuje się wcale nie najgorszą zabawą, w której nie przeszkadza nawet nadużywany ostatnimi czasy koncept multiwersum. Tylko po co aż tyle tego fan serwisu?

Skandalista Ezra Miller jest odtwórcą głównej roli w filmie "Flash"
Skandalista Ezra Miller jest odtwórcą głównej roli w filmie "Flash"
Źródło zdjęć: © fot. mat. pras.
Kamil Dachnij

"Flash" to bez wątpienia najgłośniejszy superbohaterski film od dłuższego czasu, ale nie z powodów czysto filmowych. Jeśli o nim wspominano, to głównie w kontekście zeszłorocznych "wybryków" odtwórcy głównej roli, Ezry Millera. Można śmiało powiedzieć, że przyćmiły one samą produkcję. Media rozpisywały się o jego bójce w knajpie z karaoke, skąd wyszedł z kajdankami na rękach, czy uderzeniu kobiety krzesłem. Po serii aresztowań i ogromnych kontrowersji usunięty w cień Miller miał rozpocząć terapię. Warner Bros. długo nie wiedział, co z nim zrobić. Jedną z opcji było nawet niewprowadzenie filmu do kin.

Wytwórnia jednak zachowała się bardziej zachowawczo niż przy skasowaniu "Batgirl" (zapewne nikomu nie spodobała się strata co najmniej 200 milionów dolarów). Dzięki temu przekonaliśmy się, że wchodzący 16 czerwca do kin "Flash" jest jedną z nielicznych odsłon franczyzy DCEU (DC Extented Universe), która zamiast zamęczać nas kartonowym mrokiem i sztuczną powagą, daje w zamian kawał solidnie przemyślanej, nierzadko zabawnej i przyjemnie pędzącej do przodu (przynajmniej przez dwa pierwsze akty) rozrywki.

Zobacz: zwiastun filmu "Flash"

Miller w podwójnej roli Barry’ego Allena/Flasha zaskakuje tym, z jaką lekkością potrafił przemieszczać się w dwóch odmiennych rejestrach psychologicznych. Mamy Barry’ego cierpiętniczego, nieustannie niezadowolonego z życia, i mamy Barry’ego ujmującego swoją dziecinną błazenadą i ogólnym luzem. Co więcej, aktor zdradził spory potencjał komediowy, bo jego zabawa z mimiką, artykulacją i gestykulacją jest często w punkt. Kto by pomyślał.

A skąd w ogóle pomysł, by w filmie było dwóch Flashów? Ze zwiastunów zapewne wszyscy wiedzą, że DC pozazdrościło Marvelowi multiwersum, więc postanowiło wprowadzić swoje. Barry z racji bycia najszybszym człowiekiem na świecie przez przypadek odkrywa, że za sprawą biegu jest w stanie cofnąć się w czasie i zmienić przeszłość.

Jego obsesja na punkcie ocalenia rodziny doprowadza jednak do niepożądanych konsekwencji - zostaje uwięziony w alternatywnej rzeczywistości. Co gorsza, powraca w niej generał Zod, a Supermana nigdzie nie widać. Aby wszystko naprawić, Barry wraz ze swoją inną wersją musi poprosić o pomoc Batmana. A w tym świecie Człowiek-Nietoperz to nie ta sama osoba, którą zna ze swojej czasoprzestrzeni.

Multiwersum to temat, który w Hollywood jest ostatnio bardzo modny. Pomijając już filmy Marvela, występował przecież w oscarowym "Wszystko wszędzie naraz". Nie powinno to jednak nikogo dziwić, bowiem koncept z wieloświatem daje spore możliwości na fabularne eksperymenty. Można pomieszać ze sobą całkowicie odmienne rzeczywistości, stwarzając iluzję, że ścieżki narracji są nieskończone i nieprzewidywalne.

Reżyser Andy Muschietti w oparciu o scenariusz Christiny Hodson może nie zdobył się na żadne szaleństwo w tym aspekcie, ale wydaje się, że zaproponowane tu ujęcie wypada odrobinę świeżej niż ostatnie próby Marvela. Wynika to głównie z tego, że nieźle wpleciono w skrypcie genezę postaci i do czasu rzeczywiście jesteśmy w stanie poczuć stawkę wydarzeń. Jest tu sensownie uzasadniona emocjonalność. Przy okazji niegłupio przemyślano także to, jak działanie Flasha zmieniło przedstawiony świat, co dało możliwości do skonstruowania niemałej ilości zabawnych sytuacji (Tak, dobrze przeczytaliście. DCEU też potrafi w humor). Dowiadujemy się na przykład, że zamiast Michaela J. Foxa, główną rolę w "Powrocie do przyszłości" zagrał… Eric Stoltz.

Takich smaczków jest więcej. Największym z nich jest rzecz jasna powrót Michaela Keatona do roli Batmana. Aktor wyciągnął wszystko, co się da ze swojej postaci. Nie dość, że dostał przyzwoicie zrealizowane sceny akcji, to jeszcze za pomocą spaghetti (!) przedstawił najlepsze wytłumaczenie teorii multiwersum dotychczas w filmach superbohaterskich. Takie granie na nostalgii zawsze jest jednak bronią obosieczną, bo z czasem "Flash" staje się zbyt nachalny w swoim nostalgicznym fan serwisie. W trzecim akcie jest nawet cała seria sekwencji, które bez wątpienia wprowadzą w ekstazę fanów DC, ale z mojego punktu widzenia nadmiar cameo i easter eggów wymknął się spod kontroli twórców i niepotrzebnie zaśmiecił główny wątek.

To całe puszczanie oka do fanów sprawia, że "Flash" trzeba uznać za najbardziej marvelowski film franczyzy DC do tej pory. Marvela i DC łączy tu również fakt, że w filmie na dobrą sprawę brakuje wyrazistego antagonisty. Sam Zod jest potraktowany, mówiąc delikatnie, po macoszemu.

Nie tylko to kuleje. Bardzo nierówno film wypada też w scenach akcji. Jeśli ekscytująco podany prolog, w którym Flash musi uratować niemowlaków, zręcznie wprowadza nas w historię, to już wydłużona batalia z finału zamęcza na śmierć. To chaotyczny oczopląs złożony z nie do końca dopracowanych efektów specjalnych. Wygląda to tak, jakby Muschietti zapomniał, że w nawet najbardziej patetycznym i maksymalistycznym widowisku nie może zabraknąć człowieczego pierwiastka. Tu orgia CGI właściwie wszystko przykrywa.

Te mankamenty nie zmieniają jednak zbytnio wrażenia, że "Flash" może być tym filmem, który uratuje DCEU i pozwoli tej franczyzie w końcu rozwinąć skrzydła. Może dzięki temu Warner Bros. nie będzie już na nas spuszczał takich miernych produkcji jak "Wonder Woman 1984" czy "Black Adam". Ja bym najchętniej widział to uniwersum w ostrym, wręcz pulpowym stylu, jaki zaproponował James Gunn w "Legionie samobójców: The Suicide Squad". Ale nie obrażę się, jeśli studio zacznie produkować więcej filmów w stylu "Flasha", bo w tym efekciarskim crossoverze widać jakiś potencjał.

Kamil Dachnij, dziennikarz Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" masakrujemy szokującego i rozseksualizowanego "Idola" od HBO, znęcamy się nad Arnoldem Schwarzeneggerem i jego Netfliksowym "FUBAR-em" i, dla równowagi, polecamy najlepsze seriale wszech czasów. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Źródło artykułu:WP Film
ezra millerfilmwarner bros
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (7)