Franciszek Pieczka nie żyje. Miał 94 lata
O śmierci Franciszka Pieczki, powołując się na informację od rodziny, poinformowało w piątek 23 września Polskie Radio RDC. "Dziś po południu odszedł od nas jeden z najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych aktorów polskich, Franciszek Pieczka, Kawaler Orderu Orła Białego" - napisał prezes radia.
"Panie Franciszku będziemy pamiętać nie tylko Pański wielki kunszt aktorski, ale także wspaniałe serce, empatię i ogromną dobroć. Żegnam. Nigdy nie zapomnimy!" - skwitował Tadeusz Deszkiewicz, prezes zarządu RDC na Facebooku.
"Z wielkim smutkiem przyjąłem informację o odejściu Franciszka Pieczki, wybitnego i lubianego aktora, odtwórcy wielu niezapomnianych ról, autorytetu środowiska, kawalera Orderu Orła Bialego, laureata Nagrody Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2019 r. Bliskim Zmarłego składam wyrazy głębokiego współczucia. RIP" - napisał na Twitterze minister Piotr Gliński.
Franciszek Pieczka był jednym z najbardziej lubianych polskich aktorów i cieszył się niesłabnącą sympatią publiczności. Widzowie pokochali go zwłaszcza za rolę Gustlika w kultowym serialu "Czterej pancerni i pies”, ale Franciszek Pieczka nigdy nie spoczął na laurach. Zawsze powtarzał, że te najważniejsze role są jeszcze przed nim.
Zostanie zapamiętany jako mężczyzna ciepły i skromny, emanujący spokojem i dobrocią. A przede wszystkim jako wybitny artysta, który zapisał się złotymi zgłoskami w historii filmu.
"Ojciec myślał, że będę górnikiem”
Urodził się 18 stycznia 1928 roku we wsi Godów, jako najmłodszy z siedmiorga dzieci śląskiego górnika. Zgodnie z tradycją miał iść w ślady ojca, ale nie w smak mu była praca pod ziemią.
- Ojciec myślał, że będę górnikiem i będę miał spokój, bo to praca, że na głowę nie kapie, takie miał argumenty na plus – wyjawiał w Gazecie Wyborczej - Moi rodzice nie wyobrażali sobie, że mógłbym zostać komediantem. Na Śląsku ludzie twardo stąpali po ziemi. A dla mojego ojca aktorzy to byli artyści głodu.
W kopalni przepracował jedynie rok. Pracę szybko rzucił w obawie, że zachoruje na pylicę.
- Wszyscy, którzy ze mną pracowali, już dawno nie żyją, młodo pomarli – dodawał ze smutkiem.
"Dostałem się!”
Po opuszczeniu kopalni zaczął naukę na katowickim Uniwersyteckim Studium Przygotowawczym. To tamtejszy nauczyciel dostrzegł talent aktorski swego ucznia i zaczął zachęcać chłopaka, by ten
spróbował swoich sił w szkole teatralnej. Na początku Pieczka nie był zdecydowany na taki krok. Uznał, że rozpocznie studia na Politechnice.
- Ale po miesiącu zrezygnowałem i pojechałem do Warszawy, aby się dostać do szkoły teatralnej – opowiadał - To był początek lat pięćdziesiątych. Obowiązywały różne skierowania i nakazy. Aby zmienić kierunek studiów, potrzebna była zgoda ministerstwa. Byłem młody i przebojowy. Bez umawiania się wparowałem do gabinetu ministra i przekonałem go. Potem trzeba było zdać egzamin do szkoły teatralnej, a tu już zaczął się rok akademicki. Zdawałem go w prywatnym mieszkaniu Aleksandra Zelwerowicza, który wówczas był dziekanem wydziału aktorskiego i miał niepisane prawo przyjęcia jednego studenta przez siebie. Dostałem się!
Filmowy debiut
Po otrzymaniu dyplomu Pieczka rozpoczął karierę sceniczną, występując w teatrach po całej Polsce. W 1954 roku zadebiutował na ekranie, w roli epizodycznej, w "Pokoleniu” Andrzeja Wajdy.
- Razem w Wieśkiem Gołasem graliśmy patrol niemiecki w Warszawie. Mieliśmy za zadanie... sikać pod latarnią – wspominał z rozrzewnieniem w wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego" - Wywiązaliśmy się z tego znakomicie. Jeszcze przed kręceniem filmu, ubrani w hełmy i niemieckie mundury, czekaliśmy w nysce. Obok nas przechodziło dwóch zawianych warszawiaków. Jeden z nich patrzy zdziwiony i mówi: "Patrz, Józik, znowu są". No i próbowali nam dołożyć.
Dopiero po kilku latach doceniono jego ekranowy potencjał i Pieczka zaczął pojawiać się nawet w kilku filmach rocznie.
"Gustlik, Gustlik”
Chyba największą popularność przyniosła mu rola Gustlika w serialu "Czterej pancerni i pies”, ale Pieczka podkreślał, że nie był to wcale najważniejszy występ w jego karierze.
- Kiedy wszedłem w serial, byłem już w pełni ukształtowanym aktorem – mówił w "Gazecie Wyborczej".
Zapewniał również, że "Pancerni” go nie zaszufladkowali i sława, jaką zdobył dzięki serialowi, wcale mu jakoś nie ciążyła.
- Ani osobiście, ani w sensie aktorskiego warsztatu. Ja już w wieku 29 lat grałem w teatrze nawet starców. Po Gustliku zagrałem mnóstwo postaci, które z temperamentem i osobowością Gustlika nie miały nic wspólnego – mówił. - Ale dzieci na ulicy długo wołały: "Gustlik, Gustlik".
"W filmach niemieckich grałem głównie czarne charaktery”
Nie tylko polscy filmowcy ulegli czarowi Pieczki. Aktor cieszył się zresztą z tych zagranicznych ról, bo miał szansę wykazać się na zupełnie innym polu.
- W filmach niemieckich grałem głównie czarne charaktery. Tu muszę się pochwalić, bo takie czasy, że chwalenie jest trendy, grałem w nich po niemiecku. Mam chyba dobry słuch do języków. Grałem w filmie węgierskim, gdzie mówiłem różnymi językami, m.in. po gruzińsku, hebrajsku, jidisz oraz węgiersku. Początkowo planowano, że pod moją postać zostanie podłożony głos w różnych językach. I proszę sobie wyobrazić, że zadzwoniono do mnie z Budapesztu, żebym sam nagrał swój głos, bo nie znaleziono aktora tak dobrze mówiącego tymi wszystkimi językami. Mało tego! Poleciałem jeszcze do Paryża, żeby podłożyć głos do wersji francuskojęzycznej – opowiadał z dumą w jednym z wywiadów.
"Nigdy nie posługiwałem się łokciami”
- Choć popularność przyniosły mi film, serial telewizyjny i kino, to mimo wszystko dla każdego aktora teatr jest zazwyczaj najważniejszy. Od początku miałem szczęście do ciekawych ról – opowiadał w Trybunie.
Z czasem jednak aktor, którego wraz z wiekiem opuszczały siły, coraz rzadziej pojawiał się i na scenie i na ekranach.
- Teraz człowiek jest stary, to propozycji jest coraz mniej – mówił w Gościu Niedzielnym. - Wybieram te role, dzięki którym mogę jako aktor coś dać od siebie widzom, przemycić coś ze swoich spostrzeżeń. Nigdy nie posługiwałem się łokciami. Tak wychowali mnie rodzice.
"To ja chciałem umrzeć pierwszy”
Ostatnie lata nie były dla niego łaskawe – ani na gruncie zawodowym, ani osobistym. W 2004 roku zmarła żona aktora, Henryka, z którą spędził pół wieku. Jej śmierć na długo pogrążyła go w żałobie.
- Po tak długim wspólnym życiu to kataklizm – opowiadał w Wyborczej. - Na każdym kroku widzę jej rękę. Że tutaj to zrobiła. Że tu coś położyła. Otwieram szufladę, a tam jej ręką zapisane kartki. Życie jest krótkie, a człowiek się kłóci o bzdety. Dziś myślę: "Po co?". Trzeba było raczej mówić więcej dobrych słów. Zostaje żal do siebie i do czasu. Żona była młodsza o pięć lat, a odeszła wcześniej. To ja chciałem umrzeć pierwszy. Odeszła w kwietniu, a w grudniu mieliśmy obchodzić złote gody. Cios. Ale gdy się jest aktorem, cios ciosem, a o godzinie 19 kurtyna idzie w górę. I gram w komedii.
Dziesięć lat później, we wrześniu 2014 roku, oznajmił, że opuszcza swój ukochany Teatr Powszechny.
- Odchodzę z teatru. To jest moja decyzja. Nie chcę być uciążliwy, przeszkadzać w planach ekonomicznych, finansowych – mówił w Super Expressie. Wiadomo było, że decyzję podjął przez nowego dyrektora, Pawła Łysaka, który planował zwolnić część starszej kadry, by "zrobić miejsce młodym”...
"Wokół mnie kule świszczą coraz bardziej”
Kiedy kończył 80 lat, dziennikarz Gazety Wyborczej zapytał go, czy życie trwa długo czy krótko:
- Strasznie krótko! - odparł wtedy zdecydowanie Pieczka. - Gdy mi nic nie dolega, czuję, że jestem młody. Dopiero gdy popatrzę w lustro, myślę: "O, mój Boże, zupełna destrukcja".
Dodawał, że starzenie się nie jest dla niego problem, a nieustanna obecność kamer ułatwia mu zaakceptowanie upływającego czasu. \
- To pomaga przejść do porządku nad ponurym faktem, że starzenie i śmierć są nieuchronne. Wokół mnie kule świszczą coraz bardziej. Trzeba uchylać głowę, żeby akurat nie trafiła – mówił. - Do tej
pory mi się udawało, ale gdy nie będę miał odruchu i nie odchylę głowy, to i mnie pacnie.