Władysław Kozakiewicz "postawił się Ruskim". Ten gest uczynił go bohaterem. Prawda była inna
Władysław Kozakiewicz to jeden z najwybitniejszych i najsłynniejszych zawodników w historii polskiego sportu. Do historii przeszedł nie tylko za sprawą swoich osiągnięć, ale także popularnego gestu, który pokazał po udanym skoku na olimpiadzie w Moskwie. Do dziś ów symbol bardziej znany jest jako "gest Kozakiewicza", niż pod innymi nazwami.
Do kin w całej Polsce trafia właśnie pełnometrażowy film dokumentalny o sportowcu zatytułowany "Po złoto. Historia Władysława Kozakiewicza". Jego reżyser, Ksawery Szczepanik opowiada Wirtualnej Polsce o tym, jak powstawał i jakim człowiekiem jest jego bohater.
Przemek Gulda: Skąd pomysł na nakręcenie filmu dokumentalnego o Władysławie Kozakiewiczu?
Ksawery Szczepanik: Interesują mnie ludzie, którzy niezwykle czegoś pragną i temu jednemu marzeniu potrafią podporządkować całe życie. Kozakiewicz jest właśnie taką osobą – wszystko podporządkował pragnieniu zdobycia złotego medalu olimpijskiego, najważniejszego trofeum w życiu każdego sportowca. Dostrzegłem tę prawidłowość, czytając jego wydaną przed kilkoma laty biografię. Uznałem wówczas, że spróbuję dotrzeć do bohatera moskiewskich igrzysk.
P.G.: Jaka była ta pierwsza rozmowa?
K.S.: Trwała dwa dni, odbyła się w Niemczech, gdzie dziś mieszka Władysław Kozakiewicz. Zaraz potem usiadłem i spisałem ją, tworząc w ten sposób zarys scenariusza. Wraz z producentem Darkiem Dikti, z którym wcześniej realizowałem już inny projekt, złożyliśmy go do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej na tzw. rozwój projektu. Za pierwszym razem dotacji nam nie przyznano. Ale zastrzeżenia komisji nie podcięły nam skrzydeł. Dopracowaliśmy pomysł i za drugim razem się udało. Mogliśmy zaczynać pracę nad filmem o legendarnym Władysławie Kozakiewiczu.
P.G.: Jakim jest rozmówcą?
K.S.: Jest ekstrawertykiem - chętnie opowiada o swoim życiu. Robi to na dodatek w sposób barwny. Choć najwięcej w życiu Kozakiewicza działo się ponad 40 lat temu, to jego wspomnienia nadal mają temperaturę i robią wrażenie na słuchaczu. Mają też szeroki kontekst historyczny i polityczny, co sprawia, że historia Kozakiewicza zaczyna dotyczyć wszystkich Polaków.
P.G.: Co opowiadał o swoim słynnym geście z igrzysk olimpijskich w Moskwie, gdzie pokazał publiczności "wała"?
K.S.: W interpretacji Kozakiewicza, która zresztą pada w filmie, ten gest miał wymiar wyłącznie sportowy. Tyczkarz wyraził w ten sposób swoją złość na radziecką publiczność, która bardzo intensywnie wspierała jego rywala, reprezentanta ZSRR. Na Kozakiewicza gwizdała i nie pozwalała mu się skupić przed kolejnymi skokami. Doprowadzony do ostateczności "Kozak" oddał skok życia i przypieczętował go niesportowym gestem. Dopiero potem jego zachowanie zyskało polityczną interpretację – gest odebrano jako wymierzony w "majestat" ZSRR, czyli imperium, pod którego butem wówczas byliśmy. Trzeba pamiętać, że wszystko dzieje się w przededniu polskiego Sierpnia '80.
P.G.: Kozakiewicz "podczepił" się pod taką interpretację tego, co zrobił?
K.S.: Powiedziałbym, że po prostu porwała go fala entuzjazmu Polaków. Entuzjazmu wywołanego zarówno gestem, jak i wyczynem sportowym. Ta fala była tak silna, że ostatecznie Kozakiewicz nie miał już wiele do powiedzenia. Polacy, w przytłaczającej większości, uznali go za narodowego bohatera, który "postawił się Ruskim".
P.G.: Korzystał z tego?
K.S.: Tak. Mówi o tym w filmie. Wszystkie drzwi stanęły przed nim otworem. Wszyscy chcieli mu jakoś pokazać, jak wiele znaczył dla nich ten gest. Albo może ogrzać się w jego blasku… Przed kamerą Kozakiewicz przytacza ciekawą historię o tym, jak dostał od władz Gdyni, swojego rodzinnego miasta, działkę pod budowę domu. W czasach, w których wszystkiego brakowało, on miał materiały budowlane i wszelką pomoc przy jego powstawaniu. Dom został ukończony w rekordowym, jak na tamte czasy, tempie.
P.G.: Ale ten dom mu potem odebrano. I do dziś jest na to wściekły. Nie wspominał o tym?
K.S.: Utrata domu była składową ceny, jaką przyszło mu zapłacić w momencie, gdy zdecydował się nielegalnie pozostać poza granicami PRL. Tamta decyzja była dla większości przyjaciół i kibiców Kozakiewicza jak grom z jasnego nieba.
P.G.: Co on dziś o tym mówi?
K.S.: Była to bez wątpienia bardzo trudna decyzja. Zostawiał ojczyznę, część rodziny i wyjeżdżał w nieznane. Wiedział jednak, że w Polsce nie ma już szans na karierę w wymiarze, który by go satysfakcjonował. Działacze sportowi, którzy po Moskwie chętnie się z nim fotografowali, zaczęli w pewnym momencie utrudniać mu wyjazdy na zagraniczne starty.
P.G.: Dlaczego?
K.S.: Miał wtedy nieco gorszy okres pod względem sportowym - zaczął słabiej skakać. Działacze postawili na młodszych, a stary mistrz poszedł w odstawkę. Wypadał z kolejnych startów, tracił kolejne okazje, by błyszczeć i zarabiać w dolarach. Musiał więc wybierać: co dalej. Myślę, że tę najtrudniejszą decyzję w swoim życiu podejmował przede wszystkim z myślą o swojej rodzinie. I na pewno nie zastanawiał się, jak to zostanie odebrane przez Polaków.
P.G.: Ma żal do swoich dawnych znajomych, którzy krytycznie odebrali jego ucieczkę?
K.S.: Myślę, że ma przekonanie, że zrobił dobrze. Nie ugiął się przed urzędnikami i nie przestraszył konsekwencji ucieczki za żelazną kurtynę. Jeśli ktoś inaczej ocenia ten krok… No, cóż, Kozakiewicz nie ogląda się specjalnie na opinie innych o sobie.
P.G.: Jaka jest dziś jego pozycja i jak wygląda jego życie w Niemczech?
K.S.: Z jednej strony wiedzie dostatnie życie emerytowanej gwiazdy sportu ze wszystkimi przywilejami i przyjemnościami, które się z tym wiążą. Z drugiej… tęskni za krajem - tak sądzę. Często przyjeżdża do Polski. W zasadzie przy każdej nadarzającej się okazji.
P.G.: Podobał mu się gotowy film?
K.S.: Tak. Widać było, że sprawił mu sporo radości. Mówił, że jest zaskoczony ilością archiwalnych materiałów, które udało nam się znaleźć. Z miejsca też zadeklarował, że będzie brał udział w spotkaniach promujących film, co traktuję jako ostateczne potwierdzenie, że mu się spodobał.
P.G.: Marzeniem każdego dokumentalisty i dokumentalistki jest odkrycie czegoś, czego nikt do tej pory nie wiedział o swoim bohaterze. Czy tym razem udało się znaleźć coś takiego?
K.S.: Owszem, okazało się, że pod maską twardziela, kryje się facet wrażliwy i pełen emocji, który przed kamerą nie kryje łez. Inna sprawa: udało się mi się dotrzeć do materiałów archiwalnych wytwórni filmowej Sport Film, która działała przez wiele lat w okresie PRL. Specjalizowała się w materiałach szkoleniowych, kręconych podczas treningów, czy podczas obozów kondycyjnych reprezentantów Polski. Przestała istnieć na początku lat dziewięćdziesiątych. W okresie transformacji część taśm Sport Filmu przepadła. Resztki przechowuje nieocenione Narodowe Archiwum Cyfrowe.
P.G.: I co tam było o Kozakiewiczu?
K.S.: Dotarłem m.in. do materiałów nakręconych w ośrodku szkoleniowym w Spale. Kozakiewicz wchodzi w kilka ujęć, które skupiają się na jego starszych kolegach. Ma wówczas 16 czy 17 lat. Niestety, nie było szans na ich wykorzystanie w filmie ze względu na niejasną sytuację dotyczącą praw autorskich. Gdybym czekał na jej wyjaśnienie, "Po złoto. Historia Władysława Kozakiewicza" niechybnie trafiłoby na półkę na parę ładnych lat. Mimo to wierzę, że przy okazji mojego następnego filmu będę mógł kontynuować współpracę z NAC.
Z reżyserem filmu "Po złoto. Historia Władysława Kozakiewicza", Ksawerym Szczepanikiem, rozmawiał Przemek Gulda. Dokument trafi do kin w całej Polsce w piątek, 23 lipca.