"Głęboka woda". Płaska fabuła i zerowe napięcie [RECENZJA]
Adrian Lyne nie raz i nie dwa zaskakiwał Hollywood swoimi erotycznymi thrillerami, które przesuwały granice tego, co można było pokazać na ekranie. Teraz powraca po 20 latach milczenia z "Głęboką wodą". Film można oglądać od 18 marca na Prime Video.
Kojarzycie zapewne słynne zdjęcie zafrasowanego Bena Afflecka, który stoi na chodniku i ze zbolałym grymasem na twarzy smętnie pali papierosa pod czyimiś drzwiami? Albo pewne ujęcie z wywiadu promocyjnego, ze zbliżeniem na jego bezbrzeżnie smutną minę, które stało się atrakcyjnym tworzywem memicznym dla internetowych dowcipnisi? Cóż, wygląda na to, że doczekaliśmy się swoistej pełnometrażowej ekranizacji tamtych fotek.
Bo u Lyne’a ten przecież nieprzeciętnie utalentowany aktor jedynie snuje się smętnie i krzywi z niesmakiem, a raz, gdy go naprawdę już przypili, mocniej zaciska palce na balustradzie.
Aż trudno i uwierzyć, i pogodzić się z tym, że stary wyga, który zjadł zęby na intensywnych, erotyzujących dreszczowcach, zamiast tryumfalnego powrotu po 20 latach bezczynności serwuje nam mdły i nijaki streaming movie. Czyli szablonowy, bezbarwny thriller dla publiki niewymagającej niczego więcej niż tła do scrollowania social mediów na smartfonie.
A wydawałoby się, że dla Adriana Lyne’a powieść Patricii Highsmith to materiał wymarzony. Nie ma co wyliczać niemałych zasług brytyjskiego reżysera dla parnych i dusznych opowieści z często trupem na drugim planie.
Jednak ten, kto pamięta lepki, gorący Nowy Jork z "9 i pół tygodnia", tudzież seksualne napięcie generowane pod jego batutą przez Glenn Close i Michaela Douglasa może teraz posmutnieć niczym Affleck.
Lyne, który dzięki swojej dbałości o szczegół, zawsze potrafił uchwycić prawdę prozy życia nawet mimo nierzadko odjechanych scenariuszy, tutaj jest pogubiony niczym jego bohaterowie.
Z małżeństwa obrzydliwie bogatego Vica i jego żony Melindy (w tej roli Ana de Armas) miłość już uleciała, choć każe nam się wierzyć, że kiedyś łączyło ich coś więcej niż przyzwyczajenie. Brak namiętności Lyne akcentuje poprzez pustkę i chłód samej scenografii, za którą robią odbite od sztancy, bogato wyposażone domy z dominantami szarości, błękitu, szkła i stali.
Vic jest człowiekiem na permanentnym emocjonalnym kacu przez flirty żony z młodszymi facetami, na co ta każe mu patrzeć, zupełnie nie kryjąc się ze swoimi przelotnymi sympatiami. Melinda z kolei zachowuje się niczym kotka niemogąca się otrząsnąć po wyjątkowo długiej rui.
Trudno orzec, jak w ogóle funkcjonuje ten związek, lecz od początku dane jest do zrozumienia, że taki układ nie pasuje obojgu, tyle że bariera komunikacyjna postawiona między nimi wydaje się być niemożliwa do pokonania. Lyne jednak nigdy nie tłumaczy, dlaczego i jak, stąd nie sposób zaufać mu, że mamy do czynienia z ludźmi z krwi i kości, a nie papierowymi wycinankami.
W Vica wstępuje trochę życia, dopiero kiedy rozpuszcza plotkę, jakoby zamordował przyjaciela swojej żony, kiedy ten zbliżył się do niej aż za bardzo. A może jednak mówi prawdę?
I byłby to niezły punkt startowy do inteligentnej, filmowej gry, ale intryga jest tutaj transparentna i szybko Lyne rezygnuje z zadawania jakichkolwiek pytań, po prostu serwując odpowiedź. Wtedy "Głęboka woda" staje się niczym więcej jak telewizyjnym produkcyjniakiem o płaskiej fabule i zerowym napięciu, bo charakterologiczna, emocjonalna przepychanka między małżonkami jest zaledwie letnia.
Od specjalisty od erotyzujących opowieści traktujących o wygodnickich mieszczuchach wymagałoby się nieco więcej odwagi, a nawet seks jest tutaj niemalże dobranockowy. Bodaj tylko raz Lyne przypomina nam o dawnym, ironicznym sobie, kiedy Melinda mówi do męża "pocałuj mnie w tyłek", co ten bierze całkiem dosłownie.
Niestety, rzadko rzecz dzieje się tutaj w sypialni, gdzie Lyne zwykle czuł się jak ryba w wodzie, a im dłużej ta opowieść się toczy, tym bardziej mnożą się niewiarygodne zbiegi okoliczności i naiwne wolty. Nie ma tu wciągającej sprawy kryminalnej per se, nie ma psychologicznego thrillera, nie ma gorącej sensualności, nie ma też nawet porządnego miejskiego obyczaju.
Na każdej płaszczyźnie "Głęboka woda" wypada nieprzekonująco, a szkoda, bo jest tutaj fundament pod nieliche refleksje na temat, dajmy na to, toksycznej męskości, czy też psychoseksualnych potrzeb młodej kobiety, no i, oczywiście, kawał thrillera. Może innym razem.