Historia na wesoło
"Operacja Dunaj" przypomina sukienkę zszytą ze starych łatek, jako całość prezentuje się jednak całkiem elegancko.
30.04.2013 02:26
Pomysł na ten film był dosyć ryzykowny. Mamy rok 1968, do jednego z polskich garnizonów stacjonujących na granicy polsko-czeskiej dociera rozkaz o rozpoczęciu inwazji na niepokorną Czechosłowację Alexandra Dubceka. Polskie czołgi ruszają na Pragę, a wśród nich stary, pamiętający wojnę grat pieszczotliwie nazywany "Biedroneczką". Jego załoga gubi się gdzieś na swojskiej czeskiej prowincji, co staje się początkiem osobliwej akulturacji. Nasi czołgiści skonfrontowani z miejscową ludnością szybko dochodzą do wniosku, że polityka to nie wszystko, a poza nią roztaczają się uroki nie do pogardzenia, takie jak pieniące się piwo, ludowe klechdy czy chętne i otwarte na cudzoziemców blondynki. I tak dalej, i tak dalej.
Debiutujący w filmie Jacek Głomb traktuje tragiczny kontekst historyczny zupełnie pretekstowo (w zasadzie film nic by nie stracił, gdyby go nie było), prezentując nam korowód klisz i stereotypów dotyczących Polaków i Czechów. Wiadomo więc, że ci pierwsi to niezorganizowani, lekko melancholijni awanturnicy, którzy, jak dać im dwie kulki, to jedną zepsują, drugą zgubią. Czesi to z kolei jowialni domorośli filozofowie, potrafiący przy kuflu piwa godzinami rozprawiać o z pozoru nic nieznaczących wydarzeniach, stosując się do starej zasady, że "póki gadasz, póty żyjesz". Paradoksalnie nie jest to zarzut. Głomb pokazuje nam, że skoro nie ma szans byśmy przestali postrzegać się wzajemnie przez wizjer klisz i schematów, powinniśmy się z tym pogodzić, a najlepiej uczynić to przez śmiech. Opiekunem artystycznym filmu (a także odtwórcą jednej z głównych ról) jest Jiri Menzel i jest to obecność znacząca. Nikt nie może w tym momencie zarzucić Głombowi, że przyprawia Czechom gębę, skoro efekt końcowy zatwierdził sam
twórca "Postrzyżyn" (zresztą, przy okazji obficie cytując swoją filmografię). Cieszy też, że reżyser pokazał Polaków jako troszkę mniej rozgarniętych Czechów, ten dystans nie jest normą w Polsce, gdzie króluje raczej sympatyczny protekcjonalizm w stosunku do naszych południowych sąsiadów.
Reżyser i scenarzyści (jednym z nich jest Jacek Kondracki, autor "Łuku Erosa" – pamiętacie to arcydzieło kiczu lat 80.?) nie udają jednak, że szukają jakiegoś nowego języka. "Operacja Dunaj" aż roi się od rozmaitych filmowych odniesień, od "Czterech pancernych", przez "Pociągi pod specjalnym nadzorem", po "C.K. Dezerterów", a jak dobrze wiemy, najbardziej śmieszy nas to, co już znamy. Głomb zszywa tę swoją mozaikę zapożyczeń całkiem sprawnie, choć czasami widać pośpiech w realizacji. Są tu przynajmniej dwie sceny, w których dziwny montaż wywołuje chyba niezamierzony efekt komiczny. Świadomie czy nie, "Operacja Dunaj" ma witalną energię, w pełni odnajduje się w konwencji lekko koszarowej komedii, a czego więcej potrzeba na lato? Piwko, bluzg i ten sam dowcip usłyszany po raz kolejny to w końcu coś, co nie tylko czołgiści lubią najbardziej.