Magazyn WP FilmJan Nowicki: Telewizja jest jak rak

Jan Nowicki: Telewizja jest jak rak

Lubi w telewizji obejrzeć mecz, seriali zaś nie trawi. Wszelkie programy typu reality show to dla niego przejaw totalnego zidiocenia.

Jan Nowicki: Telewizja jest jak rak
Źródło zdjęć: © AKPA

Jego zdaniem telewizja sprzedaje nam narkotyk głupoty narodowej i jest jak rak – nie do wyleczenia! Z Janem Nowickim rozmawiamy też o miłości, przemijaniu i... rybach.

Panie Janie, co z biesem, który przez całe życie za Panem chodził, poczynając od tego „młodzieńczego buntu w głowie” z wiersza „Ex aktor, ex bies”, który wyszedł spod Pana ręki...

Cóż, bies siedzi w każdym z nas, w każdym wieku, w kobiecie i mężczyźnie. Bez biesa się nie da, a z biesem tak trudno! To zło, które staramy się w sobie zniszczyć, albo nie wierzyć, że je mamy. Zło, którym bardzo często manipulujemy. Taki grzech i nie grzech. Bies jest czymś ponętnym i groźnym.

Twórczym?

Tak, jak większość grzechów. Każda twórczość to jakieś przestępstwo lub przewinienie, np. wobec autora, któremu się nie sprostało, bo się nie zagra tak, jakby chciał Szekspir, Molier, czy Dostojewski. Następne to gwałt na samym sobie. Aktorstwo bywa groźne, przez to, że dewastujemy siebie. Oczywiście to nigdy się nie odbywa w serialu „M jak miłość”, tylko wtedy, kiedy teatr jest prawdziwy. A teatru prawdziwego w tej chwili prawie nie ma, więc już mało kto grzeszy.

A Pan „grzeszy” oglądając „M jak miłość”?

W ogóle nie oglądam! Do głowy mi to nie przyszło. Żyję poza tymi emocjami. Widziałem fragmenty „Rancza”, nawet mi się podobało. Uważam jednak, że telewizja sama w sobie jest czymś przykrym, ale bez niej już się nie da!

Nie jest taka zła, mecz można obejrzeć...

Tak, i zwierzęta, i przyrodę. Ale jednocześnie jest źródłem nadmiernych i szybkich informacji, które pozbawiają nas radości życia. Cały czas wiemy, że świat się wali, że komuś bebechy wyszły na wierzch, że zabito dziecko, że zalało dom, że ktoś się otruł, a kogoś innego zastrzelono. Wiemy to natychmiast! Gdybyśmy byli wrażliwi, to balibyśmy się życia, ale przestaliśmy reagować na te bebechy ludzkie i dramaty. Dłubiemy w nosie, pijemy piwo a dookoła świat się wali. Nie można tego przeżywać, bo inaczej człowiek by oszalał. Telewizja jest jak rak. Nie do wyleczenia!

Ma Pan w domu telewizor?

Pewnie! Gosia ma chyba z siedem? W każdym razie kilka. Ja też mam, naturalnie. Nie mogę nie mieć. Muszę przecież zobaczyć wiadomości, mecz...

Cieszył się Pan, że Hiszpania została Mistrzem Świata?

Kibicowałem Holendrom. Kocham „Barcelonę”, ale jak już dochodzi do występów drużyn narodowych, zwłaszcza do półfinału czy finału MŚ, to przestaje chodzić o futbol. Chodzi o wielki splendor, zaszczyt, o przejście do historii i o gigantyczne pieniądze. Zaczynają się kopać, chamieć na boisku i przestają mnie interesować. Ci wszyscy bożkowie piłkarscy to coś obrzydliwego! To dowód na zwyrodnienie świata.

A bożkowie innych dziedzin, na przykład aktorstwa?

Nie ma bogów w aktorstwie. Skąd! Prawie że nie ma aktorów, bo nie są nikomu potrzebni. Nikt nie oczekuje poważnych, aktorskich dokonań. Nikt nie potrzebuje Zapasiewicza, Treli. Kto się zna na tym, co oni grają? Włączyłem kiedyś telewizor, gdzie leciały akurat „Narty Ojca Świętego”. Pomyślałem sobie, że to, co Janusz Gajos zagrał w ciągu minuty, niejeden człowiek, który uprawia aktorstwo, a w zasadzie roloróbstwo, nie zagra przez całe życie. Piłkarze powinni się uczyć od Messiego, a młodzi aktorzy od Gajosa. Ale nikt się nie uczy, bo to nikomu nie potrzebne.

Na jakich podstawach stawia Pan taką diagnozę?

Sparszywiał odbiorca, został - nie ze swojej winy – zdewastowany. Ogłupiany od 10. roku życia głupotą seriali, staje się prymitywny emocjonalnie. Nie wie, co dobre. Tak zwane „gwiazdy”? Tyle ich, prawdziwy obłęd. Niektórych w ogóle nie znam, choć jestem człowiekiem z branży. To nieszczęśnicy w istocie...

Obraz

Dlaczego Pan tak sądzi?

Ponieważ zarabiają niesłuszne pieniądze. A to nieszczęście dla człowieka, jeżeli zarabia niesłusznie. Zwłaszcza dla mężczyzny to podłe zajęcie. Mężczyzna powinien się napracować na swoje grosze, najlepiej fizycznie...

Tak! Pot mężczyzny, jeśli słuszny, ładnie pachnie. Wstrętnie pachnie mężczyzna, który udaje mężczyznę i zarabia niesłusznie. To truizmy, ale wypada o nich przypomnieć. Mamy wierzyć, że na lodzie jeżdżą gwiazdy? Istnieją pewne granice zidiocenia! Ja wiem, że paru prezesom zależy na tym, żeby kupić, atrakcyjny ich zdaniem, projekt. To działalność na pograniczu dealera narkotyków. Sprzedawanie narkotyków w szkołach jest karalne, a telewizja sprzedaje narkotyk głupoty narodowej. To powinno być tępione! A nie jest, bo taki jest świat.

Inaczej świat siedziałby w więzieniu za te narkotyki...

(śmiech) Chcieliśmy kapitalizmu, to go mamy, z całym dobrodziejstwem inwentarza. Jest teatr impresaryjny, dwuosobowy, żeby się rachunek ekonomiczny zgadzał.

Teatry mnożą się jak grzyby po deszczu...

To nie są teatry! To że ktoś ma scenę i wystawia „Dwoje na huśtawce” nie znaczy, że otworzył teatr. Teatr to nie pomieszczenie, to koncepcja, dokonania. Tak jak dom, to nie budynek, który się postawiło...

Jakby Pan w takim razie nazwał takie miejsce?

Zaraz możemy wymyślić jakąś nazwę! Na przykład „dom rzekomych teatralnych schadzek”. Przychodzą tam ludzie, żeby popatrzeć na przykład na znanego dziennikarza telewizyjnego. W Teatrze 6 Piętro mój przyjaciel, którego uwielbiam prywatnie, Kuba Wojewódzki, gromadzi pełną widownię i ta widownia jest zadowolona. Kupuje pani bilet, na którym jest napisane, że ma być tańszy drink w Mariocie, że można się przespać za pół ceny. Czyli na dobrą sprawę nabywa pani bilet do agencji towarzyskiej.

To teatr Michała Żebrowskiego. Tomasz Karolak też otworzył własną scenę...

Poznałem go niedawno i byłem nim zachwycony. Wcześniej w ogóle nie wiedziałem, kto to jest. Na zdjęciach widziałem oczywistą plebejskość, za którą specjalnie nie przepadam. Kiedy z nim porozmawiałem, okazało się, że to świetny, inteligentny, oczytany, znający dokonania polskiego teatru, chłopak. Kto by pomyślał?

To pewnie obejrzał „Biesy” z Panem w roli głównej?

O właśnie (śmiech)! Wniosek? Nie wolno ferować wyroków zanim się kogoś nie pozna. A ja, niestety, mam tę skłonność. Nie chce mi się poznawać ludzi – kocham ich a priori, albo nienawidzę.

Od pierwszego wejrzenia kocha Pan i nienawidzi?

Tak! Niech mnie usprawiedliwia to, że mam mało czasu.

Ten czas, o którym Pan mówi, skłania Pana „czasami”, żeby wracać do źródeł pamięci, życia, wspomnień...

Nie! Staram się jak najmniej pamiętać. Nie wracam do przeszłości, nie jest mi to potrzebne. Wracanie do przeszłości sąsiaduje z nadmierną poprawą samopoczucia i w prostej linii zmierza do odcinania kuponów od sławy. To nieważne cośmy zrobili. Chociaż nie wolno o tym mówić głośno.

Jakie w takim razie ma Pan widoki na przyszłość...

Nie liczy się wczoraj tylko jutro. Zaangażowałem się do teatru w Płocku. To nie jest akt rozpaczy, lecz świadomy wybór. Płock to piękne miasto, ma dobrą piłkę ręczną, wspaniałą filharmonią, cudowną Wisłę, Starówkę i piękne widoki. Poza tym blisko stąd, 34 km, do mojego domu na Kujawach. W zasadzie Teatr im. Szaniawskiego w Płocku wybudowano z myślą o mnie.

Taki przystanek pomiędzy Warszawą a Kowalem i Krzewętem...

Tam są wspaniali ludzie - nie wypaleni, nie rozpijaczeni - którzy chcą coś zrobić i ja jestem im do tego potrzebny. To ma sens, to ma styl, to ma klasę! Zaangażować się do Ateneum? Po cholerę! Już tam byłem. A w Płocku zrobię „Listy do Pana Piotra”. Pisałem je 4,5 roku do „Przekroju”, a potem wyszły w dwóch tomach. Tekst nie ma pretensji do literatury, jest interesujący przez to, że oparty na prawdziwej tęsknocie za zmarłym przyjacielem. Do tego napisałem kilka piosenek do muzyki Kantego-Pawluśkiewicza, Koniecznego, Preisnera. Połączę to w całość i porozmawiam z Panem Piotrem. Ja na ziemi, on w niebie. Tego lata napiszę scenariusz, premierę będę miał w październiku. Więc jutro, wszystko jurto.

Szczęście Panu sprzyja...

Człowiek nie rodzi się po to, żeby być szczęśliwym. Żyje po to, żeby sobie radzić z bólem, przemijaniem, końcem miłości, początkiem nowej. Rodzi się po to, żeby pracować i jakoś dawać sobie radę.

Pana zdaniem miłość to stan przejściowy?

Miłość tak naprawdę to cygańskie dziecię. Miłość bywa różna w różnym wieku. Ale przede wszystkim miłość to ciężka praca.

Miłość to na początku nic specjalnego. Miłosne zauroczenie to choroba, jak powiada Ketling. Potem, kiedy odpadają wiodące jej atrybuty, czyli siła, młodość, erotyzm - często wybujały - zaczyna się prawdziwy rajc. Robi się interesująco. Poznawanie drugiego człowieka i bycie z nim to próba pokochania go na przestrzeni paru lat. A jak się spotka dwóch egoistów, takich jak ja i Małgosia, to dopiero jest ciekawie...

Jak sobie radzi „dwóch egoistów” z rocznym stażem małżeńskim...

Ciężko, ale przyjemnie. Poza tym mieszkam w trzech miejscach, więc jak sobie nie radzę, to się wyprowadzam.

Duży komfort!

I wielki trud. Walizki są coraz cięższe. Nikt na mnie nie czeka w nowych domach. Samotność, obecność psa tylko. A mam nowego psa, młodego jacka russela. To wielkie wzruszenie mieć takiego psa, który jest mądry i cudownie pachnie. Nie ma kobiety, która by tak pięknie pachniała jak szczeniak.

Trochę Pan przesadza z tą samotnością. W domu na Kujawach czeka na Pana jeszcze siostra...

Tak, moja ukochana siostra! Mam też kozę, dwa małe konie i dwa psy. Jednego ściągnąłem z druta, bo chcieli go powiesić. Nie wiem kto jest obrzydliwszy, czy ten kto chce powiesić psa, czy ten, kto wyrzuca plastikową butelkę na zielony mech w lesie? W zasadzie to to samo bydle. Ohydny człowiek. Ten zabija i ten zabija.

A ten fragment Kujaw, na którym Pan mieszka, pozostał zielony, czy też zaśmiecony...

Nie jest źle. Ten mój kawałek, który wcale nie jest mały, bo to prawie dwa hektary ziemi, jest bardzo czysty. Dookoła też nieźle - polne drogi, czyste jezioro. Był moment, że sąsiad kupił sobie skuter, ale mu wybiłem go z głowy. Powiedziałem – a kocham go bardzo – że jak będzie nim jeździł po jeziorze, to mu go podpalę. Jest więc cisza, ptaki...Zacząłem też łowić ryby na wędkę. Małe puszczam, większe smażę. Mogę zabić rybę, nie ma z tym żadnego problemu. W łowieniu nie ryba jest najważniejsza...

A co jest ważne?

Wyjazd na ryby, zostawienie żony. Jedni reperują samochody, bo chcą wyjść z domu, a inni jeżdżą na ryby. Faceci cały czas są chłopcami – chcą się spotkać, wypić piwo, pogadać o dupach. A już się nie da, bo mają po 50 - 60 lat, dzieci, żony. Ryby są absolutnie pretekstem. Noc, browar, wódeczka, te rzeczy!

Nocne Polaków rozmowy?

Tak, co tam ryby!

Przyzna Pan, że dobre jako zakąska do tej wódeczki. A propos rozmów, doradzał Pan synowi aktorstwo?

Pani żartuje?

Prowokuję...

Skąd! Nie wolno dziecku wybierać losu. Nawet jeśli robi błąd, to jest to jego błąd. Swój błąd zawsze lepszy niż czyjaś dobra rada. Człowiek, wbrew pozorom, szybko staje się dorosły. Ja wyjechałem z domu mając 13 lat. I nigdy nie wróciłem do mojego miasteczka. Na swój rachunek ukończyłem szkoły - z trudem, zdałem studia - z trudem. Metoda się jednak sprawdziła - wyszedłem na jako takiego człowieka, mój syn Łukasz też wyszedł na ludzi. Wychowywanie dzieci jest nudne.

Nudne nie nudne, ale ktoś to musi robić. Kto Pana zdaniem?

Nie wiem? Pan Bóg, powietrze, geny? Trzeba powiedzieć, że nie wolno kraść, kłamać. Starzy są przykrzy przez to, że wydaje im się, że coś wiedzą. Tak jak młodość jest głupia, bo jej się wydaje, że coś szczególnego ją czeka. Nic nie czeka, poza tym, że minie i tyle.

Jakie relacje w tej chwili łączą Pana z dorosłym synem?

Coraz bardziej się kochamy. On robi się coraz świetniejszym facetem i to wcale nie za moją sprawą. Staje się czuły i bardzo kochany. Kiedy wyjeżdżając na Kamczatkę powiedział: „Kocham cię tato”, aż zadrżałem! Dorosły gość nie bał się wyrazić swoich uczuć do ojca. Przez moment przeraziłem się, że może go spotkać jakieś nieszczęście, a ja będę pamiętał tę chwilę do końca życia. Wrócił szczęśliwie.

Co można robić na Kamczatce?

On lubi góry, jeździ po Albanii rowerem, robi zdjęcia, gromadzi materiały. Może po latach napisze o tym książkę. Ma z czego żyć - ma piękny głos, więc pracuje w reklamie. Nie musi pracować na siłę dla pieniędzy. Jest świetnym chłopcem, ma fajną żonę Halinkę i synka Piotrusia.

Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz

Zobacz także: Filmy o miłości

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (165)