Jean-Pierre Jeunet o Obcych, Amelii i zaręczynach
Jean-Pierre Jeunet reżyser Amelii, Delicatessen i Obcego 4 w czasie swojej niedawnej wizyty w Polsce, przy okazji promocji właśnie wyświetlanych na naszych ekranach Bardzo długich zaręczyn, zgodził się odpowiedzieć na kilka naszych pytań.
W Pana wcześniejszych filmach główne role grali aktorzy o bardzo wyrazistej fizjonomii i charakterystycznych twarzach. W Bardzo długich zaręczynach główną rolę męską powierzył Pan jednak młodemu i przystojnemu Gaspardowi Ulliel. W Amelii był to Mathieu Kassovitz. Skąd ta zmiana?
_**Jean-Pierre Jeunet:**_ To oni są przystojni?(śmiech). Owszem, Gaspard i Mathieu są przystojni, ale oni mają również bardzo charakterystyczną urodę. Na pewno mogą podobać sie kobietom, ale według mnie nie są przystojni w klasycznym rozumieniu tego słowa, to znaczy, w stylu modeli z żurnala. Można by powiedzieć, że są czarujący, emanują szczególnym urokiem, który się podoba. Gaspard ma jeszcze małą bliznę na policzku, która dodatkowo go wyróżnia.
Również Audrey Tautou, mimo że jest piękna, to jak na kobietę posiada urodę charakterystyczną. Ze swoimi dużymi oczami przypomina mi elfa. Staram się dobierać do swoich filmów aktorów, którzy swoim wyglądem oraz zachowaniem będą pasowali do swoich ról. Zanim zdecydowałem się na zatrudnienie Gasparda przesłuchałem ponad 50 innych aktorów.
Czy podobnie było z Audrey Tautou przy Amelii?
_**Jean-Pierre Jeunet:**_ W przypadku Amelii pierwotnie chciałem, żeby Amelię zagrała Emily Watson, z którą poczyniłem już nawet wstępne ustalenia. Niestety, po kilku miesiącach od tej rozmowy powiedziała mi, że musi zrezygnować, ze względu na udział w innej produkcji. Zostałem zmuszony rozpocząć poszukiwania nowej aktorki. Zorganizowałem casting, na którym pojawiła się również Audrey Tautou. Pamiętem, że oglądałem ją jako drugą aktorkę. Kiedy tylko ją zobaczyłem, wiedziałem, że oto znalazłem swoją Amelię. Casting był skończony.
To znaczy, że przygotowując się do kręcenia Bardzo długich zaręczyn zapewne od razu wiedział Pan, że Audrey zagra Mathilde?
_****Jean-Pierre Jeunet:_**Jean-Pierre Jeunet:** Tak. Postanowiłem to, odkąd tylko poznałem Audrey. Wiedziałem, że tylko ona zagra u mnie Mathilde, nie wiedziałem tylko kiedy nakręcę ten film. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem książkę, około 1991 roku, myślałem o tym, żeby ją zekranizować i zastanawiałem się, kto mógłby zagrać rolę Mathilde. Nikt odpowiedni nie przychodził mi do głowy. Kiedy spotkałem Audrey natychmiast pomyślałem, że już mam Mathilde. W dzień rozdania Oskarów, (Amélia była nominowana w 5 kategoriach - red.), zapytałem ją, czy nie zechciałaby wziąć udziału w moim kolejnym filmie. Zgodziła się bez wahania, pod warunkiem pracy z tą samą ekipą co przy "Amelii". Ja bardzo przywiązuję się do swoich współpracowników. Lubie robić filmy z tymi samymi ludźmi, więc nie było problemu.
Audrey Tautou jest najwyraźniej Pana ulubioną aktorką francuską? Można tak twierdzić?
Jean-Pierre Jeunet: Na pewno. Audrey jest piękną kobietą i bardzo utalentowaną aktorką. Jest również podobna do mnie. Dzięki temu doskonale rozumiemy się na planie, a nasza współpraca układa się znakomicie. Nie muszę jej praktycznie nic wyjaśniać, od razu robi dokładnie to, czego oczekuję od odtwórcy danej roli. Jest niesamowita. Muszę jednak przyznać, że na stopie prywatnej prawie jej nie znam i nie utrzymuję z nią kontaktów. Audrey jest osobą skrytą i tajemniczą. Najwięcej o jej życiu dowiaduję się z wywiadów z nią, a nie od niej samej.
Czy przy realizacji 'Bardzo długich zaręczyn' pomagały Panu jakieś szczególne inspiracje filmowe?
_**Jean-Pierre Jeunet:**_ By mówić o inspiracjach musielibyśmy nieco cofnąć się w czasie. Pierwsze filmy zacząłem robić jeszcze jako bardzo młody człowiek, niemal dziecko. Co warte podkreślenia, lubiłem kręcić własne filmy, ale rzadko chodziłem do kina. Kiedy miałem 17 lat obejrzałem „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. To było dla mnie jak objawienie. Zrozumiałem, że kino może przyjemnością nie tylko dla widza, ale również dla twórcy. Podobne wrażenie wywarła na mnie „Mechaniczna pomarańcza” Stanleya Kubricka. Tam po raz pierwszy zobaczyłem, że obraz i muzyka mogą tworzyć jedną, nierozerwalną całość. Na pewno miałem te filmy w głowie realizując "Bardzo długie zaręczyny".
Mówił Pan, że pragnął zekranizować "Bardzo długie zaręczyny" już od 1991 roku. Dlaczego trzeba było tyle czekać? Czy to wszystko tylko przez brak odpowiedniej aktorki?
__Jean-Pierre Jeunet:_Jean-Pierre Jeunet:_Cały czas jestem pod wrażeniem tej niezwykłej książki o miłości. Podoba mi się styl, w jakim jest napisana, podoba mi się główna bohaterka i jej determinacja, od samego początku marzyło mi się przeniesienie tej historii na ekran. Ale wówczas miałem na swoim koncie zaledwie jeden film fabularny, "Delicatessen". Gdy dowiedziałem się, że prawa do ekranizacji książki posiada Warner Bros., jako mało znany reżyser, natychmiast przestałem marzyć o szybkim nakręceniu tego filmu. Ale nie zrezygnowałem z nadziei, że kiedyś go zrealizuję. Po poznaniu Audrey Tautou i sukcesie "Amelii" wiedziałem, że teraz mogę wrócić do "Bardzo długich zaręczyn".
Czy tematyka I Wojny Światowej jest Panu w jakiś sposób bliska, wyjątkowo Pana interesuje?
_**Jean-Pierre Jeunet:**_ Jako nastolatek interesowałem się tym okresem historii. Interesuję się pierwszą wojną światową i Paryżem z lat dwudziestych minionego wieku, uwielbiam ten okres historii. Swego czasu przeczytałem sporo opracowań na temat I wojny. Tamten okres, to znaczy I wojna i lata bezpośrednio po niej, był mieszaniną niewinności i fantazji, nawet pomimo tego, że wisiał nad nim cień wydarzeń z przeszłości.
Poza tym lubię go szczególnie za jego 'wizualność'. „Bardzo długie zaręczyny” dawały możliwość uruchomienia mojej wyobraźni. Lubię skupiać się na detalach i tu miałem pełne pole do popisu. Sam okres I Wojny Światowej daje możliwość stworzenia bardzo wizualnego filmu.
Czy sceny batalistyczne były kręcone w prawdziwych okopach, w miejscu prawdziwych bitew?
_****Jean-Pierre Jeunet:_**Jean-Pierre Jeunet:** Miejsc tamtych bitew już dawno nie ma. Okopy, które ciągnęły się całymi kilometrami, zostały zasypane praktycznie zaraz po wojnie. Ponadto na ich miejscu niejednokrotnie znajdują się teraz miejsca pamięci. Na potrzeby filmu musieliśmy wykopać około 200 metrów okopów na terenie bazy wojskowej w okolicach Poitiers. Wiele wysiłku kosztowało nas nadanie temu obszarowi wyglądu faktycznego pola bitwy. Na czas kręcenia musieliśmy zdjąć wierzchnią warstwę ziemi wraz ze wszystkimi krzewami i krzakami, które później musiały wrócić na swoje miejsce. Nie dość, że było to pracochłonne, to jeszcze kosztowało nas wiele tysięcy, jeśli nie prawie milion, euro. Mieliśmy też mały problem z ekologami, nie pozwolili nam wykorzystać na planie prawdziwych granatów i pocisków oraz ich eksplozji, gdyż te mogłyby obudzić śpiące w czasie okresu zdjęciowego okoliczne żaby.
Jak duża część budżetu została przeznaczona na efekty specjalne?
Jean-Pierre Jeunet: Przede wszystkim należy wiedzieć, że 46 milionów euro na taką produkcję wcale nie jest dużą kwotą. Gdyby ten film był realizowany w USA kosztowałby pewnie jakieś trzy razy tyle. Na efekty specjalne wydaliśmy 2 miliony euro. To również jest bardzo niską kwotą. Pamiętam, że podczas realizacji „Obcego – przebudzenia” chciałem nakręcić scenę, w której komar gryzie Sigourney Weaver. To miało być jedno bardzo krótkie ujęcie, ale specjaliści w Hollywood wycenili je na ponad milion dolarów.
Dlaczego zdecydował się Pan na realizację filmu „Obcy – przebudzenie”?
Jean-Pierre Jeunet: Po prostu nie mogłem odmówić. Dla francuskiego reżysera to niepowtarzalna okazja. Mogłem dysponować olbrzymim budżetem i pracować w Hollywood. Każdy reżyser marzy, żeby chociaż raz zrobić coś takiego. Co prawda już wtedy zaczynałem prace nad scenariuszem "Amelii", ale pomyślałem sobie, że jeśli teraz powiem "nie" to prawdopodobnie do końca życia będę żałował tej decyzji. To było niesamowite doświadczenie. Być może na szczęście dla mnie pracowałem zagranicą z ekipą składającą się w znacznej części z Francuzów. Do swojej dyspozycji miałem cztery olbrzymie studia oraz animatroniczne modele Obcych. W Europie mało które produkcje powstają w tak komfortowych warunkach.
To dlaczego odmówił Pan niedawno reżyserii kolejnej części "Harry'ego Pottera"?
__Jean-Pierre Jeunet:_Jean-Pierre Jeunet:Bo mnie o to proszono (śmiech_). W czasie spotkania z widzami i dziennikarzami przed francuską premierą "Bardzo długich zaręczyn" ktoś też pytał czy przyjmę tę propozycję. Wówczas ja zapytałem zebranych, jakieś kilkaset osób, czy chcą, żebym reżyserował tego Pottera. Cała sala wykrzyknęła: "Nie!!!"
Praca w Hollywood to ciekawe doświadczenie, ale przyznam się szczerze, że na razie nie ciągnie mnie aby je powtórzyć. Lubię tworzyć filmy od podstaw. Samemu pisać scenariusz, dobierać aktorów, akceptować scenografię. Wiem wówczas, że wszystko jest zrobione tak, jak ja sobie to wyobraziłem. W Hollywood reżyser zostaje wynajęty do konkretnej roboty. Ma tylko wyreżyserować coś co już jest napisane, zaprojektowane, obsadzone. Dokładnie tak jest w przypadku "Harry'ego Pottera". Daje to bardzo ograniczone pole do popisu. Właściwie jedynym motywem dla nakręcenia "Harry'ego Pottera" byłyby dla mnie pieniądze. To jak kręcenie gigantycznej reklamówki, której trzeba poświęcić bardzo dużo czasu, nawet dwa lata. Jak na reklamówkę to stanowczo zbyt długo.
Czy amerykańscy współproducenci "Bardzo długich zaręczyn" mieli duży wpływ na ostateczny kształt filmu?
__Jean-Pierre Jeunet:_Jean-Pierre Jeunet:_ Nie, absolutnie nie. Miałem całkowitą swobodę twórczą. Począwszy od scenariusza, przez obsadę a na pracy na planie skończywszy. "Bardzo długie zaręczyny" to, mimo zaangażowania amerykańskiej wytwórni Warner Bros., produkcja francuska - zrealizowana w języku francuskim, z francuskimi aktorami i ekipą oraz nakręcona we Francji. Amerykanie wkroczą na poziomie podziału zysków.
A czy Pan lubi amerykańskie filmy?
__Jean-Pierre Jeunet:_Jean-Pierre Jeunet:_ Tak, nawet bardzo. Niedawno widziałem "Powrót do Garden State", bardzo mi się podobał. Skromna, zrealizowana za niewielkie pieniądze produkcja niezależna, która autentycznie mnie poruszyła. Uwielbiam też „Erin Brockovich”, widziałem ten film chyba sześć razy. Wiem jednak, że sam nie nakręciłbym takiego obrazu. Jego realizacja byłaby dla mnie zwyczajnie nudna. Nie lubię opowiadać o tym, co widać za oknem. Kiedy pracuję nad scenariuszem zawsze staram się tak poprowadzić fabułę, by była zrozumiała dla widza, ale aby opowiadała o czymś niezwykłym i czymś go zaskoczyła.
Dostaję także propozycje scenariuszowe z Hollywood i myślę, że chciałbym jednak nakręcić amerykański film z amerykańskimi aktorami, ale nie w USA, tylko we Francji i z francuską ekipą. "Bardzo długimi zaręczynami" udowodniliśmy, że również w Europie mogą powstawać duże produkcje i należy to wykorzystać.
Podobno "Bardzo długie zaręczyny" mocno zirytowały widzów z Korsyki?
Jean-Pierre Jeunet: Tak, to zabawna historia (śmiech), żeby ją jednak zrozumieć trzeba znać mieszkańców Korsyki. Prawdziwy Korsykanin to macho i twardziel, a przynajmniej chce za takiego uchodzić, zawsze i wszędzie. Bycie "macho" jest dla nich najważniejsze. Zrobią wszystko, żeby podtrzymać ten wizerunek. Kiedy więc zobaczyli, że jeden z bohaterów filmu - Korsykanin, jest złodziejem i tchórzem, mogli wpaść we wściekłość. Podobno chcieli nawet podać mnie do sądu. Na szczęście ktoś im chyba wyjaśnił, że ciężko taką sprawę wygrać i do procesu nie doszło.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że w powieści ów bohater, Bassignano, pochodził z Marsylii. Ja świadomie zmieniłem jego miejsce zamieszkania na Korsykę, bowiem uwielbiam ten region i bardzo chciałem nakręcić tam część filmu. Stąd całe zamieszanie.
Popularność zyskał Pan współpracując z Markiem Caro. Kilka lat temu jednak wasze drogi się rozeszły. Czy myśli Pan, że jeszcze kiedykolwiek podejmie z nim współpracę?
Jean-Pierre Jeunet: Myślę, że tak. Może nawet szybciej niż Pan myśli. Przestaliśmy pracować razem, bo każdy z nas jest bardziej indywidualistą niż człowiekiem zespołowym i każdy z nas chciał realizować swoje własne pomysły. Prawdopodobnie będę producentem nowego filmu Marca. Pomogę mu zebrać pieniądze na jego produkcję. Choć może nie być to łatwe. Marc Caro jest człowiekiem o niesamowitej wyobraźni, a urzeczywistnienie jego wizji w kinie jest, niestety, bardzo kosztowne.
Czy zna Pan polskich filmowców oraz ich twórczość? Co Pan o nich sądzi?
Jean-Pierre Jeunet: Znam i cenię polskich twórców animacji, o czym wspomianałem na konferencji prasowej. Szczechurę, Czekałę, Borowczyka. Można powiedzieć, że ich filmy, które oglądałem w młodości kształtowały moją wrażliwość wizualną. Szczególnie lubię i pamiętam "Apel" Czekały, o obozach koncentracyjnych. To znakomite dzieło. Znam i lubię również filmy Jerzego Skolimowskiego, zwłaszcza "Fuchę".
(Rozmawiał Jacek Kurzypski, współpraca Marcin Kamiński/Filmweb)