"Jedna dusza". Nawet uznani aktorzy nie potrafili tego uratować
W pierwszych kilku minutach dochodzi do gwałtu małżeńskiego. Potem żona rzuca się na męża z nożem, szarpią się i obrzucają obelgami, a po chwili przychodzi ksiądz z kolędą i wszyscy śpiewają "Wśród nocnej ciszy". Oto przed państwem nowy film z Dawidem Ogrodnikiem.
Zalewanie się wódką, soczyste bluzgi co kilka sekund, zwrot akcji, rodzinny dramat, jakaś tragedia, która wszystko zmienia, refleksja głównego bohatera, że tak to nie może już dalej żyć, smutne obdrapane kamienice i tęskne spojrzenia w dal, a na koniec jakiś pokrzepiający finał. Mniej więcej tak można streścić scenariusz pierwszego lepszego polskiego filmu z gatunku "dramat". Oglądając nowy film twórcy "Kac Wawa", można po kolei odhaczać wszystkie te elementy.
"Jedna dusza" z Dawidem Ogrodnikiem startuje w tym roku w wyścigu po Złote Lwy w Konkursie Głównym festiwalu filmowego w Gdyni. I choć w obrazku wygląda to ładnie, to na tym się plusy kończą. I aż dziwne, że ktoś dopuścił ten film do konkursu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Co po "Barbie"? W kinach nie będzie nudy
Co my tu mamy? "Jedna dusza" rozgrywa się w latach 90. na Śląsku. Zaczyna się od tego, że kobieta planuje porzucić swojego syna w kościele, ale w ostatniej chwili, gdy płacz dziecka głośno rozbrzmiewa wśród kościelnych ścian, bierze chłopaka i decyduje się nim jednak zaopiekować. Alojz (Dawid Ogrodnik) wyrośnie na górnika o dość specyficznym charakterze, mówiąc dyplomatycznie, choć nie ma co się tu bawić w okrągłe słowa. Już w pierwszych kilkunastu minutach poznajemy Alojza od najgorszej strony. Gdy tylko wychodzi z kolegą Bubą (Tomasz Schuchardt) z kopalni, łapią za butelki i w pijackim rajdzie po ośnieżonym mieście wracają do domu. Alojz do swojej żony Anny (Małgorzata Gorol) i trójki dzieci.
Pijany do granic możliwości Alojz gwałci żonę, po czym zasypia. Anna próbuje uciekać z domu, ale przy trójce dzieci nie jest to takie proste. Alojz się budzi, dochodzi do szarpaniny, w której zdesperowana kobieta chwyta za nóż i atakuje męża. Z ucieczki nic nie wychodzi, bo sytuację przychodzi opanować mama Alojza, Ernesta (Dorota Kolak). Za chwilę wpada ksiądz z kolędą (w środku nocy?) i wszyscy jak gdyby nigdy nic śpiewają "Wśród nocnej ciszy". Wspaniała scena, by zadowolić polskie jury, prawda?
Ale potem jest tylko gorzej. Przemoc domowa, jakiej doświadcza Anna, jest niesamowicie spłycona. Dziewczyna niby parę razy próbuje dzwonić po pomoc, ale nigdy nie dochodzi do żadnej rozmowy ze służbami. W końcu miejsce ma wypadek w kopalni, który zmienia jeszcze bardziej życie całej rodziny i na ucieczkę od męża już w ogóle nie ma szans, ale też Anna jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki kocha tego swojego alkoholika, który wciąga wódę butelkami i nie szanuje jej na każdym kroku.
Ten film dobrze udaje soczysty polski dramat, ale nic się tu nie zgadza. Wątki połączone są na siłę. Widać, że reżyser silił się na mocną, głęboką historię, ale jest tu bardzo płytko, a na koniec nie wiadomo, po co to wszystko było. Główny bohater zmienia się tylko dlatego, że nagle dzieje mu się krzywda. Nie jest tajemnicą, że da się zrobić film, w którym bohater dokona refleksji nad swoim życiem bez konieczności przeżycia tragicznego wypadku. Były już takie, ale to nie jeden z nich.
"Jedna dusza" bazuje na samych kliszach. Trudno mi powiedzieć, jakim przeżyciem będzie ten seans dla ludzi ze Śląska. Zobaczą siebie jako tych, którzy mieszkają zawsze w strasznych, obskurnych kamienicach, a na podwórkach dzieci mogą jedynie grać w piłkę i obrzucać się błotem. Zobaczą wulgarnych górników, którzy schodzą pod ziemię nieprzytomni, na ostrym kacu, a chwilę po robocie znów są pijani i wyśmiewają odstających od grupy kolegów. Tak, mamy 2023 r., a ktoś dalej pisze sceny, w których panowie żartują z wypadającego pod prysznicem mydła, he he.
Na konferencji prasowej po pokazie filmu na festiwalu w Gdyni Dawid Ogrodnik opowiadał o przygotowaniach do filmu, i o tym, że jak pojechali na Śląsk, to poznali niezwykle kulturalnych górników, którzy pielęgnują swój etos pracy. Mówił o niezwykłych ludziach i o szacunku, jakim ich darzy. Jednocześnie przyznawał, że tego w filmie nie ma. Postać Alojzego jest skrajnie inna od tego, co opisywał. Reżyser zaś wyznał, że Alojz to jego "alter ego". Dlaczego? Tego się już dziennikarze nie mogli dowiedzieć.
"Jedna dusza" miała wyglądać ponoć inaczej. Ogrodnik mówił o kilku postaciach, które miał zagrać. Razem z Małgorzatą Gorol wspominali, że wiele scen w filmie było improwizowanych i że często zmieniały się plany na to, co danego dnia będzie kręcone. I można się zastanawiać, jak w ogóle udało się im nakręcić ten film. Te koślawo poprowadzone wątki sprawiają, że brakuje tu prawdziwych emocji.
Wielka szkoda, że dostajemy kolejny raz film zbudowany z klisz i samych stereotypów. Kolejna historia o alkoholikach, z której nic nie wynika, choć twórcy mieli dobry pomysł, by zrobić film o tym, jak nasza przeszłość determinuje teraźniejszość, jak dziedziczymy różne traumy i o takiej beznadziei, z której nie da się wyrwać, bo jest silne uczucie.
Może zaczniemy w końcu kręcić filmy, w których takie bohaterki jak Anna będą mogły pokazać tysiącom widzek, że tak naprawdę jest wyjście z patologicznej sytuacji? Że są takie miejsca jak Centrum Praw Kobiet czy inne instytucje, które odbiorą telefon i pomogą. Że alkoholizm to choroba, którą można leczyć.
Łukasz Karwowski po zmieszanym z błotem "Kac Wawa" (2011 r.) chciał dać nam coś zupełnie innego. Bez wątpienia jest dla niego ważny film. Pokazanie drogi z piekła do czyśćca jednak nie wyszło. To nie jest dobra produkcja, o której będzie się pamiętać. Nawet uznani aktorzy nie są w stanie tego uratować.
Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat "One Piece" Netfliksa, masakrujemy "Ślub od pierwszego wejrzenia" i "Żony Warszawy", a także rozwiązujemy "Problem trzech ciał" i innych nadchodzących ekranizacji. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.