"Figurant". Zło dobrem zwyciężaj?
Choć od rozpadu Służb Bezpieczeństwa minęło już ponad 30 lat, filmowcy wciąż sięgają w przeszłość, przypominając wyrządzone krzywdy. Nie inaczej jest w przypadku "Figuranta" Roberta Glińskiego, którego głównym bohaterem jest ubek inwigilujący Karola Wojtyłę. Ale nie jest to produkcja gloryfikująca polskiego papieża.
Bronisław Budny (Mateusz Więcławek) z pełnym przekonaniem wstępuje w szeregi Służb Bezpieczeństwa. Można się domyślać, że sierota wychowany przez siostry zakonne kieruje się chęcią zdobycia odpowiedniego statusu i tożsamości. I szczerze nienawidzi Kościoła, stąd otrzymuje przydział do wydziału IV zajmującego się inwigilacją kleru i intelektualistów.
Pod lupę młodego, ambitnego oficera trafia nie byle kto, bo świeżo upieczony biskup krakowski Karol Wojtyła. Budny z pasją śledzi każdy jego krok, wytrwale czekając na najmniejsze potknięcie. Nawet gdy jego przełożeni tracą już cierpliwość i zamierzają sfabrykować dowody obciążające biskupa, ubek na to nie pozwala, będąc święcie przekonanym, że w końcu doczeka się jakiegoś brudu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Równolegle do zawodowej działalności Bronka śledzimy jego życie rodzinne. Przyszłą żonę Martę (Marianna Zydek) poznaje w kościele podczas pracy. Ukrywa jednak przed nią swoją prawdziwą tożsamość. Przez większość filmu można się zastanawiać, czy Budny kiedykolwiek prawdziwie kochał, czy był zdolny do empatii i współczucia. Jego stosunek do żony po traumatycznych doświadczeniach budzi co do tego wątpliwości.
Jednocześnie moralne dylematy swojej pracy i filozoficznego rozumienia dobra i zła rozważa w towarzystwie podstępnie rozpracowywanego księdza z bliskiego otoczenia Wojtyły. Z czasem ubek traktuje go jak przyjaciela. Tym samym widz jest wodzony za nos, czy główny bohater w końcu się nawróci.
Film Roberta Glińskiego próbuje wpisać się w nurt kina moralnego niepokoju w dawnym wydaniu. Tyle że właśnie przez swoją anachroniczną formę przemówi raczej wyłącznie do widowni, która pamięta czasy, w jakich osadzona jest akcja "Figuranta".
W dobie kryzysu wiary, a przede wszystkim wiary w instytucję Kościoła i intencje jego zwierzchników, produkcja Glińskiego staje pomiędzy ludźmi doszczętnie złymi a prawymi. Obraz jest - nomen omen - zbyt czarno-biały, mimo że postać grana przez Mateusza Więcławka zdaje się być osobą nie tyle wątpiącą, co szukającą idei wykraczających poza koniunkturalizm.
Nie można jednak odmówić "Figurantowi" porządnej realizacji. Zdjęcia Andrzeja Bajerskiego uzupełniane przez archiwalne nagrania z lat 60. i 70. wiarygodnie oddają klimat tamtych czasów. Również scenariusz Andrzeja Gołdy ("Pan T.", "25 lat niewinności", "Doppelganger") bije na głowę ostatnie produkcje Glińskiego, czyli "Zieję" i "Czuwaj".
Nie bez znaczenia pozostają kreacje aktorskie. Mateusza Więcławka śmiało można już nazwać ulubionym aktorem reżysera, bowiem to ich czwarta współpraca, a trzecia z główną rolą. Dzięki ekranowemu magnetyzmie Więcławka "Figurant" sporo zyskuje. Ale po tym aktorze wiemy, że można spodziewać się jeszcze więcej - wystarczy zobaczyć jego kreacje w "Imago" Olgi Chajdas i "Kobiecie z…" Małgorzaty Szumowskiej.
W kontrze do ostatnich filmów Roberta Glińskiego tym razem istotne są również role kobiece. O ile Marianna Zydek wiarygodnie stworzyła swoją postać, tak w każdej wspólnej scenie z Zuzanną Lit musi ustąpić jej pierwszeństwa. Aktorka znana ze "Stulecia winnych" ma w sobie coś hipnotyzującego, trudno oderwać od niej wzrok i aż dziw, że dotąd żaden filmowiec nie uczynił z niej bohaterki pierwszego planu.
Całe szczęście "Figurant" unika moralizatorstwa i gloryfikowania postaci Karola Wojtyły. Ten właściwie jest tu bohaterem trzeciego planu, jedynie śledzoną figurą, choć z biegiem czasu dla głównego bohatera zyskuje ważniejszą rolę. "Figurant" nie sili się jednak na bycie laurką dla papieża Polaka, bardziej interesuje go bycie psychologicznym dramatem jednostki w postaci pracownika SB. Szkoda tylko, że młody widz i tak wynudzi się podczas seansu.
Marta Ossowska, dziennikarka Wirtualnej Polski