Joaquin Phoenix: zanim osiągnął sukces, przeżył tragedię
Joaquin Phoenix powalił widzów na kolana swoim aktorskim popisem w "Jokerze". Wielu wróży mu Oscara za tę rolę – i byłaby to bardzo zasłużona nagroda. To jeden z najbardziej utalentowanych aktorów w Hollywood, który zachwyca w każdym filmie. Ale zanim pokazał światu swój talent, przeżył tragedię. Był świadkiem śmierci swojego brata. Do tego zmagał się z uzależnieniem.
Joaquin urodził się w 1974 r., a rodzice nazwali go Leaf (imię zmienił gdy zaczął osiągać pierwsze sukcesy). Wychowywał się w hippisowskiej rodzinie z czworgiem rodzeństwa: bratem Riverem i trzema siostrami Rain, Liberty i Summer. Jego rodzice, John Lee i Arlyn Bottom, należeli do sekty Children of God (Dzieci Boga). Aż do 1978 roku podróżowali po Ameryce Południowej. Dopiero wtedy postanowili opuścić szeregi religijnego zgromadzenia i zamieszkali na terenie Stanów Zjednoczonych. Ze zmianą trybu życia szła też przemiana duchowa – para zmieniła nazwisko na "Phoenix", symbolizujące ich odrodzenie i nowy początek.
Początki i wielka tragedia
Na ekranie zadebiutował bardzo wcześnie – grywał w telewizyjnych produkcjach już jako 10-latek. A dwa lata później zaczął pojawiać się na dużym ekranie. Ale to jego bratu wróżono wielką karierę. O przystojnym i utalentowanym chłopaku mówiono, że jest "skazany na sukces". Jednak zamiast udanego życia, sława zaserwowała Riverowi zbyt wczesną śmierć. Zmarł 31 października 1993 r. w wieku zaledwie 23 lat w wyniku przedawkowania narkotyków w klubie swojego przyjaciela Johnny’ego Deppa "The Viper Room". Nagranie, na którym zrozpaczony wówczas Joaquin dzwoni pod 911, szukając pomocy, wyciekło do mediów. Młody aktor nie mógł się pogodzić ze śmiercią brata. Na kilkanaście miesięcy wycofał się z publicznego i zawodowego życia.
Do dziś Joaqin niechętnie wypowiada się publicznie na temat zmarłego brata. Gdy w rozmowie z "Vanity Fair" został zapytany, jak śmierć Rivera wpłynęła na jego osobiste i zawodowe życie, odpowiedział: "Staram się o tym, k…., nie myśleć".
Ale podczas tegorocznego festiwalu w Wenecji Joaquin powiedział, że to właśnie River namówił go do kontynuowania aktorskiej kariery, gdy był niezdecydowany: - Gdy miałem 15 albo 16 lat, mój brat River wrócił do domu z pracy z kopią filmu "Wściekły byk" na kasecie VHS. Posadził mnie na kanapie i zmusił do obejrzenia tego filmu. A następnego dnia obudził mnie i zmusił do ponownego obejrzenia go. Powiedział: "zaczniesz znowu grać, to właśnie będziesz robić". Nie pytał mnie o zdanie. Kazał mi. I mam u niego za to dług, bo aktorstwo dało mi takie niesamowite życie.
Powrót i wielki sukces
Do grania wrócił w 1995 r. i był to głośny powrót dzięki roli Jimmy'ego Emmeta w filmie "Za wszelką cenę". Szybko udowodnił, że jest jednym z najzdolniejszych aktorów swojego pokolenia. W 2000 r. otrzymał pierwszą nominację do Oscara za rolę drugoplanową Kommodusa w "Gladiatorze" Ridleya Scotta. Pięć lat później Akademia nominowała go za rolę legendy country, Johnny'ego Casha w biograficznym filmie "Walk the line" ("Spacer po linie"). Do tej roli, za którą dostał Złoty Glob, miał go wybrać sam Cash. Phoenix podszedł do wyzwania ambitnie: nie dość, że brawurowo zagrał muzyka, to sam śpiewał wszystkie piosenki i na potrzeby filmu nauczył się grać na gitarze.
Zobacz: "Joker" zwiastun
Nałóg
O ile zawodowe życie układało mu się świetnie, prywatnie Joaquin nie radził sobie z nałogiem. Przez kilka lat ostro imprezował. Popadł w alkoholizm i nie stronił od narkotyków. W końcu w 2005 roku zgłosił się na odwyk, który był na tyle skuteczny, że aktor na dobre pożegnał się z alkoholem.
Ale w 2008 r. postanowił zrobić coś, czego środowisko się nie spodziewało. Oznajmił, że kończy z aktorstwem i chce od tej pory poświęcić się muzyce i rozwijać karierę rapera. Na dowód tego sprzedał swój dom w Hollywood i przeniósł na wieś. Wszyscy myśleli, że to z powodu nałogu, który dał mu się we znaki. Przez dwa lata świat obserwował, jak aktor powoli się stacza. Ale w 2010 roku okazało się, że to wszystko było mistyfikacją. Phoenix do spółki z Caseyem Affleckiem postanowili zagrać na nosie mediom i środowisku filmowemu. Nakręcili o tym dokument "Joaquin Phoenix. Jestem jaki jestem".
Nienawiść do Oscara
Phoenix nigdy nie grał dla nagród. Od poklasku od zawsze bardziej zależało mu na rozwoju pasji i pogoni za uczuciem ekscytacji, jakie towarzyszyło mu u początków kariery. Od pławienia w sławie wolał twarde stąpanie po ziemi. To zapewniło mu szereg ról, nie zawsze pierwszoplanowych, ale takich, którymi zapadał w pamięć już po kilku minutach.
Joaquin był nominowany do Oscara już trzy razy. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że za "Jokera" dostanie kolejną nominację. Ale aktor nie znosi promocji oscarowej i z pogardą wypowiada się na temat nagród: - To całe oscarowe zamieszanie jest kompletnie nic niewarte. To gówno! A ja nie chcę być tego częścią. Nie wierzę w to – mówił w rozmowie z magazynem "Interview" w 2013 r., po zdobyciu nominacji za rolę w filmie "Mistrz".
Coś nam się wydaje, że jeśli dostanie kiedyś Oscara, odmówi jego przyjęcia albo po prostu nie zjawi się na gali. Lub ostentacyjnie wyjdzie z sali Teatru Dolby w trakcie ceremonii. Kto jak kto, ale on akurat może sobie na to pozwolić. Phoenix udowodnił już wiele razy, jak wspaniałym jest aktorem. Nie potrzebna mu żadna statuetka.