Komedia romantyczna na babski wieczór
Czy kobieta w średnim wieku i znacznie od niej młodszy mężczyzna mają szanse na trwały związek?
Kino nie raz już opowiadało takie historie. O ile jednak filmy europejskie („Pianistka“, „Julia“, „Matka“) traktują ten temat serio, będąc komentarzem do społeczno-obyczajowych przemian dokonujących się w zachodnim świecie. O tyle hollywoodzkie produkcje („Lepiej późno niż później“, „40 karatów“, „Serce nie sługa“) najchętniej sięgają po komediową konwencję. Nie inaczej jest z „Nigdy nie będę twoja“.
40-letnia Rosie, producentka telewizyjnych seriali (grana przez zbliżającą się do 50-tki Michelle Pfeiffer) zakochuje się w niespełna 30-letnim aktorze. Zaznaczmy od razu, że ze wzajemnością. Rosie ma jednak opory i wątpliwości, czy wypada, czy to rozsądne etc.. Jej wybranek żadnymi czarnymi myślami natomiast głowy sobie nie zaprząta. Wierzy, że różnica wieku nie jest żadną przeszkodą. Liczy się tylko uczucie.
Łatwo odgadnąć finał tych rozterek, bo happy end wpisany jest w konwencję komedii romantycznej. Ale trudności po drodze do niego oczywiście nie zabraknie. Bruździć będzie nie tylko sekretarka Rosie (wyjątkowa zołza), ale także sama Matka-Natura, która wyraźnie nie wierzy w perspektywy związku 40-latki i 29-latka.
„Nigdy nie będę twoja“ sprawdza się jako komedia romantyczna na babski wieczór. Jest mocno przesłodzona i odpowiednio krzepiąca. Humor, choć niewyszukany, jednak rzadko bywa prostacki.
Między Michelle Pfeiffer i Paulem Rudd przyjemnie iskrzy. Wreszcie komedia romantyczna, w której między filmowymi zakochanymi wyczuwa się chemię. To dodaje tej banalnej w gruncie rzeczy historyjce uroku i urody. Nieźle wypadł także drugi z głównych wątków – pierwsze sercowe perypetie nastoletniej córki Rosie.
I wszystko było by dobrze, gdyby nie wygórowane ambicje Amy Heckerling, reżyserki i scenarzystki filmu. Zamarzyło jej się zaangażowane kino społeczno-obyczajowe. Dorzuciła więc garść komentarzy na temat kultu młodości i amerykańskiej obsesji na punkcie wagi. Tyle, że nie wychodzi w nich poza „oczywistą oczywistość“. I zamiast budzić kontrowersje, jedynie nuży.