Krzysztof Komeda skończyłby dziś 90 lat. Hłasko nie mógł sobie wybaczyć tego, co zrobił
Gdyby żył dzisiaj, Krzysztof Komeda słusznie byłby uznawany za jednego z największych gigantów nie tylko muzyki jazzowej, ale także filmowej. Niestety zmarł przedwcześnie z powodu obrażeń odniesionych po upadku. Prawdopodobnie został popchnięty przez swojego przyjaciela, pisarza Marka Hłaskę. Ten nie mógł się pogodzić z tym, co się stało.
Większość ludzi kojarzy Krzysztofa Komedę nie za sprawą jego płyty "Astigmatic" (1966), którą można uznać nawet za najwybitniejszy polski album muzyczny w historii naszego kraju, ale dzięki kompozycjom, które artysta napisał do słynnego filmu "Dziecko Rosemary" Romana Polańskiego. Sam Polański niemal przy wszystkich swoich wczesnych filmach korzystał z usług Krzysztofa Trzcińskiego, który przyjął pseudonim Komeda w latach 50., by ukryć swoją fascynację muzyką jazzową przed przełożonymi i współpracownikami.
Mógł być… lekarzem
Nie wszyscy mogą wiedzieć, że urodzony 27 kwietnia 1931 r. w Poznaniu Trzciński w młodości uległ namową matki i poszedł na studia medyczne. Po dwóch latach nauki przerwał studia, które jednak ukończył, uzyskując dyplom lekarski w 1956. Szybko stało się jasne, że Trzciński jednak nie zostanie statecznym lekarzem laryngologiem. Wciągnął się w świat muzyczny. Zaczął poznawać kolejnych utalentowanych muzyków, angażował się w coraz ambitniejsze projekty, a pod koniec lat 50. zaczął komponować muzykę filmową – wówczas poznał właśnie Polańskiego i stworzył ścieżkę dźwiękową do jego "Dwóch ludzi z szafą".
Zobacz: Oni odeszli w 2020 roku
- Wybrał laryngologię, bo chciał się dokształcić w fonetyce. Myślał, że na całe życie zostanie lekarzem, a jazz tylko z doskoku będzie uprawiał. Dopiero ja mu powiedziałam, że może być tylko muzykiem - mówiła kiedyś w wywiadzie dla "Wyborczej" jego żona, Zofia Komeda-Trzcińska. To ponoć właśnie ona przekonała męża, by całkowicie poświęcił się muzyce.
Tragiczny wypadek
W latach 60. Komeda stopniowo zaczął robić coraz większy szum wokół siebie. Pod koniec 1967 r., za namową Polańskiego, Komeda zdecydował się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych. Tam zaczął pracę nad muzyką do "Dziecka Rosemary". Niestety jego karierę w Hollywood przerwał tragiczny wypadek. W grudniu 1968 r. wracał do domu po suto zakrapianej imprezie w Los Angeles w towarzystwie pisarza Marka Hłaski. Ten szturchnął przyjaciela tak niefortunnie, że Komeda spadł ze skarpy i uderzył się w głowę.
Krzysztof Komeda - Lullaby - (Rosemary's Baby - 1968)
Przerażony Hłasko natychmiast wezwał pomoc. Komedę zabrano do szpitala... i wypuszczono, gdy prześwietlenie niczego nie wykazało. Po jakimś czasie kompozytor zaczął jednak gorzej się czuć i ponownie wylądował w szpitalu. Jego stan był krytyczny. Żona zadecydowała o przewiezieniu Komedy do Polski – i tam w jednym z warszawskich szpitali, 23 kwietnia 1969 r. muzyk zmarł.
Hłasko sobie nigdy tego nie wybaczył
Jak twierdzą lekarze, przyczyną zgonu Komedy był krwiak mózgu. Nie wiadomo, czy faktycznie odpowiedzialność za to zdarzenie ponosi Hłasko. Pisarz jednak czuł się winny i uparcie powtarzał: - Jeśli Krzysio umrze, to i ja pójdę - powiedział. Po śmierci przyjaciela Hłasko zaczął pić jeszcze więcej i wyjechał do Niemiec. Tam zmarł niecałe dwa miesiące później, 14 czerwca. Niektórzy twierdzą, że dręczony poczuciem winy popełnił samobójstwo. - Marek przyczynił się do śmierci Krzysia, a potem sam sobie życie odebrał, jestem o tym przekonana - mówiła żona Komedy.
Gdyby Komeda nie zmarł tak wcześnie, to na pewno podarowałby nam jeszcze wiele wspaniałej muzyki. Kto wie, być może dziś świętowałby 90. urodziny. To wciąż jest jedna z największych strat, jakie poniosła polska kultura w XX w.