Kuba Wesołowski nie chce się zmieniać
[
]( http://www.efakt.pl )
Ma urodę młodego Leonarda DiCaprio i talent legendarnego Jana Himilsbacha. Z tym ostatnim oprócz charyzmy łączy go też brak wykształcenia aktorskiego.
Jakub Wesołowski jest naturszczykiem, czyli samorodną aktorską perłą. I choć nie może pochwalić się dyplomem PWST, to robi zawrotną karierę. I trudno się temu dziwić. Ma urodę hollywoodzkiego amanta i urok bohaterów starego kina. Właśnie dzięki tym walorom tak dobrze odnalazł się w rolach kostiumowych. W filmie Michała Kwiecińskiego „Jutro idziemy do kina” zagrał Jerzego Bolesławskiego – jednego z maturzystów, którzy w maju 1938 roku rozpoczęli swoją przygodę z dorosłością.
Wkrótce okazało się, że czas beztroski skończy się dla nich bezpowrotnie wraz z wybuchem II wojny światowej. Młody gwiazdor właśnie po tej roli zebrał wiele pochlebnych recenzji ze strony krytyków. Jak sam przyznaje, to dopiero praca na planie „Jutro idziemy do kina” uczyniła z niego prawdziwego aktora.
Równie dobrze sprawdził się w serialu „Czas honoru”. To opowieść o losach grupy młodych polskich oficerów, tzw. „cichociemnych” – skoczków zrzuconych na teren okupowanej Polski 16 lutego 1941 roku. Wesołowski gra tam jednego z głównych bohaterów. Ale popularność i zainteresowanie reżyserów zawdzięcza roli Igora Nowaka, czyli chłopaka z serialu „Na Wspólnej”. Jego bohater potrafi być konsekwentny i kieruje się w życiu własnymi zasadami. Nie lubi podążać za tłumem lub przejściową modą. I te cechy są wspólnym mianownikiem obu panów – serialowego Igora i aktora Kuby.
– Bagatelizuję niepowodzenia i szybko o nich zapominam. Poza tym mam w sobie dużo energii, siły. Zdecydowanie jest we mnie gdzieś ten walczący o coś spartanin – powiedział niedawno. A zaraz potem skromnie dodał: – Kiedyś chciałem zmienić świat, teraz walczę o to, by on mnie nie zmienił.