Kulig zachwyca w Los Angeles. Aktorka zrobiła piorunujące wrażenie
Jeśli jeszcze macie wątpliwości, czy "Zimna wojna" to faktyczny, czy tylko rozdmuchany sukces, a fakt, że o Joannie Kulig rozpisuje się amerykańska prasa, do was nie przemawia, to mamy dla was ostateczny dowód.
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.
W miniony weekend Joanna Kulig spotkała się z kalifornijską publicznością dwukrotnie w jednym z najważniejszych kin w Los Angeles. Wchodziła na scenę chwilę po tym, jak zeszła z niej sama Nicole Kidman. Oba spotkania zapowiadały plakaty rozwieszane obok siebie, oba tych samych rozmiarów.
Nicole Kidman schodzi, Joanna Kulig wchodzi
ArcLight Cinema to sieć kin, które rozsiane są po całym Los Angeles, ale najważniejsze stoi w samym centrum miasta w Hollywood. To tutaj odbywają się najistotniejsze wydarzenia i pokazy, którymi żyje filmowa metropolia. W miniony weekend z widzami na dwóch pokazach spotkała się Nicole Kidman. Promuje film "Destroyer" Karyn Kusamy. Zagrała w nim agentkę FBI, która stoczyła się na samo dno. Odbiła się od niego jedynie dzięki myśli o zemście. Tuż po hollywoodzkiej megagwieździe na środku sceny kultowego kina stanęła Polka - Joanna Kulig, która w Stanach Zjednoczonych promuje przed Oscarami "Zimną wojnę" Pawła Pawlikowskiego. Film znalazł się na shortliście, co oznacza, że ma realne szanse na statuetkę w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny. Dużo mówi się także o możliwej nominacji dla samej Kulig.
W Mieście Aniołów polska aktorka pokazała się bez kompleksów. Na scenie stawiła się w podkreślającym jej urodę makijażu i czarno-złotej sukni, która odrywała uwagę od jej zaawansowanej ciąży. Angielszczyzną, z właściwym sobie poczuciem humoru czarowała widownię. Pewna siebie opowiadała o pracy nad filmem, dając popis świadomości materii, którą z Pawlikowskim wspólnie modelowali. Pokazała, że nie jest tylko materiałem w rękach reżysera, ale pełnoprawnym współtwórcą "Zimnej wojny". Nikt z Kalifornijczyków nie miał wątpliwości, że przyłożyła rękę do jego charakteru, a na Zuli odcisnęła swoje piętno. Ostatnią rzecz, jaką można było pomyśleć, to że wykonywała tylko wolę reżysera.
Jej wigor po prostu roznosił scenę. W każdą z odpowiedzi mocno się angażowała. Zero gwiazdorzenia, żadnego odpowiadania półsłówkami, żadnego wykręcania się zmęczeniem. Kulig wie, że ma swoje pięć minut i zamierza wycisnąć z niego tyle, ile się da. Jednocześnie wciąż jest w niej pokora, która każe jej z szacunkiem podchodzić do osób, które umożliwiają jej brylowanie w takich miejscach jak Miasto Aniołów właśnie. Aktorka każdego pytania wysłuchiwała z uwagą i odpowiadała wyczerpująco. Widać było, że żyje swoją pracą i angażuje się w nią bez reszty. Była maksymalnie wiarygodna i porywająca.
Żadnego ja to, ja tamto
Nigdy jednak nie koncentrowała uwagi wyłącznie na sobie. Nie mówiła w swoim imieniu, a całej ekipy. Żadnego "ja to, ja tamto". Woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. Wciąż jest pokorną dziewczyną, która pamięta, że film to zbiorowe marzenie, na którego sukces pracuje się grupowo. Cały czas podkreślała kolegialny charakter pracy na planie. O partnerującym jej Tomaszu Kocie mówiła, że spędzili ze sobą tyle czasu, że stali się dla siebie jak rodzeństwo, które troszczy się o siebie, nawet gdy drugie tego nie widzi. Zbliżyli się też z operatorem Łukaszem Żalem, którego kamera wciąż im partneruje.
Kulig pokazała, że bariera językowa nie jest dla niej najmniejszym problemem. Kiedy opowiadała anegdoty ze współpracy z zespołem Mazowsze, z którym spędziła kilka miesięcy na przygotowaniach, z zaangażowaniem i pasją wspominała swoje emocje, ale też upór. Żartowała, że czuła się jak nowicjuszka. Musiała nadgonić działanie perfekcyjnie dogranej grupy 60 osób, na tle której znacząco się odróżniała. Tym opowieściom towarzyszył humor, podobnie jak anegdotom z samej współpracy z Pawlikowskim, reżyserem wymagającym i trudnym. Kulig modulowała głos, robiła miny i gestykulowała, nie pozwalając, by wzrok licznie wypełniającej salę widowni, chociaż na chwilę oderwał się od samego środka sceny, której królową się stała. Kiedy opowiadała, jak reżyser odpuścił kolejne powtórki wszystkim poza nią, widownia zaśmiewała się w głos.
Aktorka tłumaczyła amerykańskiej widowni, ile jest w scenariuszu odniesień do prawdziwego życia. Zwracała uwagę na skomplikowane koleje losu rodziców Pawła Pawlikowskiego, którzy stali się inspiracją do napisania scenariusza, i tak jak Zula i Wiktor schodzili się i rozchodzili, emigrowali i wracali, przyciągali się i jednocześnie odpychali. Aktorka prosiła jednocześnie, żeby nie traktować "Zimnej wojny" jako filmu jeden do jednego rejestrującego biografię matki i ojca reżysera. Zwracała uwagę na specyfikę filmu, który nie istnieje bez udramatyzowania losów bohaterów. W tym przypadku było tak samo.
Bez kokieterii
Odniesienia do prawdziwego życia nie były dla niej jednak tym, co świadczy o wielkiej mocy oddziaływania "Zimnej wojny" na nią jako widza. - Polska premiera odbyła się tuż po festiwalu w Cannes. Płynęliśmy wtedy na fali emocji, jakie narodziły się na festiwalu, wszystko działo się na gorąco. Kiedy wróciłam do filmu teraz i znów usłyszałam ostatnią piosenkę zespołu Mazowsze, poczułam, jak dużą ma siłę, ile emocji wywołuje, jak wzruszającym jest momentem, kiedy rozbrzmiewa z głośników - mówiła bez cienia kokieterii. Kulig się wierzy. Nie brzmi jak jedna z tych aktorek, które powtarzają komunały napisane przez marketingowców. Widać, że to, czym dzieliła się z widownią, płynie z niej, że mówi szczerze, że nie potrzebuje niczego udawać, bo jakość filmu broni się sama.
Obecność aktorki, która dotąd w Hollywood przewinęła się w roli czarownicy w filmie "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic" w reżyserii Tommy’ego Wirkoli, wzbudziła ciekawość amerykańskiej widowni. Na sali znaleźli się głównie Amerykanie, choć nie zabrakło też Polonii. Osoby, które przejmowały mikrofon, zanim zadały pytanie, gratulowały jej rewelacyjnej kreacji. Dopytywano o szczegóły współpracy z Pawlikowskim. Na pytanie o najtrudniejszy moment do wyreżyserowania, Kulig opowiedziała - wciąż bawiąc przy tym widownię - o scenie, kiedy pijana w sztok Zula biegnie na przywitanie Wiktorowi, gdy obok stoi jej syn. Kulig miała z nią problem, ale reżyser jasno powiedział jej, że chociaż sama może być zupełnie inną kobietą niż jej bohaterka, to jej zadaniem jest ją zagrać jak najbardziej wiarygodnie. Śmiech widowni podkreślił, że się udało.
- Czasami komunikowaliśmy się bez słów. Patrzyłam na niego i po samej mimice domyślałam się, co chce mi powiedzieć. Zostawiał mi dużo przestrzeni, zachęcał mnie do korzystania z mojej własnej energii. Czasami byłam wykończona, a on dalej naciskał, żebyśmy spróbowali jeszcze raz. Musiałam wtedy jasno postawić granicę i powiedzieć, że to jest mój limit - wspominała Polka.
Poruszyła też kwestię emigracji, tak w filmie istotnej. Świadomie i emocjonalnie mówiła o różnicy pomiędzy wyjazdem z własnej woli a z przymusu, które w "Zimnej wojnie" przenikają się.
Aktorka przez cały czas
Na uwieńczenie spotkania aktorka dała prawdziwy popis. Kiedy na pytanie o to, jak osiągnęli taką bliskość pomiędzy jej bohaterką a postacią Tomasza Kota, Kulig w zabawny sposób opowiedziała o największym zmartwieniu Pawła Pawlikowskiego, czyli wydobyciu aktorskiej chemii. Ta kwestia miała spędzać sen z powiek reżyserowi, co aktorka w komiczny, ale jednocześnie czuły i pełen szacunku sposób wygrała na scenie. Ani prowadzący, ani widzowie nie byli w stanie powstrzymać śmiechu.
Kulig udowodniła, że jest scenicznym zwierzęciem. Ani zaawansowana ciąża, ani język angielski nie przytępiły jej charakteru, za który ją pokochaliśmy. Naturalność, z jaką krążyła między anegdotami i wspomnieniami była ujmująca. Nie było widać żadnej różnicy pomiędzy jej spotkaniami z publicznością w Polsce. Aktorka i nad Wisłą, i pod palącym kalifornijskim słońcem jest po prostu sobą. I tym wygrywa sympatię i szacunek widowni.
Zwłaszcza że po spotkaniu cierpliwie, z życzliwością i uśmiechem podpisywała autografy i pozowała do zdjęć. Nie było mowy, żeby się dokądś spieszyła, żeby wykazała chociaż chwilę niecierpliwości. Ona naprawdę wie, że aktorstwo nie kończy się po zejściu z planu filmowego.
Kulig jest aktorką przez cały czas. W tym pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo udawać na co dzień nikogo nie musi.
ZOBACZ TAKŻE: Kulig na amerykańskich bilbordach! "Przez lata walczyła o tę pozycję"
W artykule znajdują się linki i boksy z produktami naszych partnerów. Wybierając je, wspierasz nasz rozwój.