Sorry, ale nie tym razem, pani Joanno. Dlaczego Kulig nie dostanie Oscara?
"Zimna wojna" zawojowała Cannes i Europejskie Nagrody Filmowe. Trafiła na skróconą listę oscarową, a media w USA nazywają Joannę Kulig "boginią kina". Czy to wystarczy, aby dostała Oscara? Wątpię.
Zawsze mieliśmy do Hollywood (nomen omen) pociąg. No bo i czemu się dziwić? Można sobie myśleć o takich Oscarach co się chce. Przesypiać kolejne gale i wyklinać Akademię za nierozsądne wybory, ale fakt faktem. Zwycięzcy zostaną zapamiętani na lata. Splendor i chwała się przecież nie przeterminują.
Tyle że zamiast na upragnionej stacji docelowej, zwykle wysiadaliśmy na zapomnianej przez Boga stacyjce na jakimś pustkowiu. Cóż, nawet gdy już Paweł Pawlikowski dokonał z "Idą", jak się wydawało, niemożliwego, niejeden mądry inaczej kręcił nosem. Bo gdzie to polski reżyser, skoro tyle lat kręcił za granicą! A poza tym statuetkę za kolejny film o Żydach to każdy by zdobył!
Nie wszystkim dogodzisz, choćbyś zdobył Oscara. Ale teraz, po Cannes i niedawnym tryumfie na Europejskich Nagrodach Filmowych, apetyt znacznie się zaostrzył. Chcemy już nie jedną statuetkę za "Zimną wojnę", ale dwie! Dla Joanny Kulig, naszej Asi kochanej!
Nie bez znaczenia pozostają powyższe laury. Nie można też zbyć machnięciem ręki fotek z gwiazdami dorzucanych przez panią Joannę na Instagram. A także kolejnych okładek, na których gości. Bo oscarowe głosowanie to także – a może i przede wszystkim – konkurs popularności.
Ale śmiem powątpiewać, czy to wystarczy. Nie chcę oczywiście powiedzieć, że Kulig nie zasłużyła na wyróżnienie Akademii samą znakomitą kreacją. Albo że bez znaczenia jest umieszczenie "Zimnej wojny" na krótkiej liście, z której już tylko krok do nominacji. Bynajmniej!
Lecz nie jestem też naiwny. A wydaje mi się – bo czar nieprzewidywalnej oscarowej zabawy polega przecież na domysłach – że zgarnie ją prędzej Lady Gaga, Olivia Coleman albo może nawet i Nicole Kidman. Spytacie dlaczego.
Hollywood – a przypomnijmy, że Akademia to przede wszystkim biali faceci po czterdziestce – lubi opowieści, które już zna. A "Narodziny gwiazdy" tak pięknie sprzęgają się z życiorysem samej Gagi, że pewnie trudno będzie się powstrzymać przez zakreśleniem na karcie do głosowania akurat Stefani Germanotty. Ekscentryczna, niestroniąca od kontrowersji piosenkarka, która odkrywa na ekranie swoją delikatniejszą stronę? Samograj.
Albo Olivia Coleman z "Faworyty", z pozoru niepozorna (sic!) angielska aktorka, która długie lata torowała sobie drogę na duży ekran. Również klasyczna hollywoodzka historia. Tyle że Coleman może otrzymać nominację za drugi plan. No i rzeczona Nicole Kidman. Fizycznie odmieniona, grająca na przekór wyrobionemu image seksbomby. Jej "Destroyer" faktycznie może pójść jak taran.
A to zaledwie czubek góry lodowej, bo przecież jest multum innych nazwisk, które jeszcze namieszają. Rzecz jasna można powiedzieć, że i "Kulig story" też jest dla Hollywood cokolwiek atrakcyjna. Ale chyba nie tym razem, pani Joanno.