Labrador receptą na kryzys
Okazuje się, że historia nadpobudliwego psa, który ma pół mózgu oraz dwa i pół żołądka przyciąga do kin tłumy widzów na całym świecie, a swoją frekwencją zmiażdżyła nawet oskarową śmietankę. Film „Marley i ja” jest kolejną historią o wielkiej miłości, ubraną w kostium różnych gatunków: od komedii romantycznej po przejmujący melodramat. Tylko że tym razem miłosne perypetie i cała seria problemów będą miały swoje źródło w 40-sto kilogramowym labradorze.
01.04.2009 13:04
Scenariusz powstał w oparciu o książkę znanego dziennikarza, Johna Grogana (w filmie gra go Owen Wilson)
, opisującego wpływ, jaki wywarł na jego rodzinę Marley – labrador niewątpliwie posiadający zespół ADHD.
Młode małżeństwo właśnie przeprowadziło się z mroźnego Michigan na Florydę, gdzie ma rozpocząć "to wspaniałe życie". Pies początkowo miał pełnić rolę substytutu dziecka, o którym marzyła druga połowa Johna, Jenny (Jennifer Aniston). Realizacja marzeń musi póki co poczekać – w życiu bohaterów pojawiają się pierwsze kryzysy i rozczarowania, a młodzieńcze marzenia wyparowują niepostrzeżenie. W tych trudnych momentach przez cały czas znajduje się przy nich Marley. Choć czworonóg jest żarłoczny i nieznośny Groganowie nie wyobrażają sobie, aby mógł ich kiedykolwiek opuścić.
Prosta i przewidywalna fabuła filmu Davida Franke („Diabeł ubiera się u Parady”) zginęłaby zapewne wśród gro podobnych historyjek, gdyby nie została opowiedziana z punktu widzenia właściciela. Całe szczęście nasz ekranowy pupil nie został obdarzony wewnętrznym głosem, który prześmiewczo komentuje poczynania swoich państwa. Marley jest psem, a nie alegorią: szczeka, wierci się, nie sublimuje swoich popędów. To co ludzkie, pozostaje po stronie jego właścicieli.
Reżyser jednocześnie tworzy wiarygodny portret procesu… doświadczania życia rodzinnego. Rozgrywa się on w ciągłym napięciu i jest nieustanną mediacją między prywatnymi ambicjami, a powinnościami wobec innych, szczególnie jeżeli chodzi o rodzinę. Jennifer Aniston i Owen Wilson, prowadzeni z wyczuciem przez Davida Frankela, subtelnie oddają tę całą ukrytą gdzieś pod spodem wątpliwość.
Tym pozytywnym i prostolinijnym w swej treści filmem reżyser wyraźnie trafił w zapotrzebowanie publiczności na całym świecie, żyjącej w atmosferze powszechnej trwogi wywoływanej gospodarczym kryzysem. W samych Stanach Zjednoczonych najnowszy film Frankela stał się liderem amerykańskiego box office’u na przełomie roku 2008/2009. W weekend swojej premiery przyniósł więcej zysków niż w przypadku „Benjamina Buttona”, „Walkirii”, czy „Spirit – Duch Miasta” i to razem wziętych.
Widzowie mają po dziurki w nosie przygnębiających dramatów. Teraz trzeba nam prostych historii, które dostarczają wzruszeń i rozrywki.
Pisarz John Grogan oddał hołd nie tylko swojemu przyjacielowi, ale i wszystkim psom, które dzielą z nami swoje życie. „Marley i ja” bardzo pozytywnie zaskakuje swoim poziomem. Mimo, że przekazuje szereg życiowych odpowiedzi, które może nie są zbyt odkrywcze, to i tak idealnie wpasowują się w klimat produkcji.