"Las": Artystyczny ból
Jeden z najwybitniejszych polskich twórców animacji- Piotr Dumała, postanowił zmierzyć się z materią filmu aktorskiego. Tak oto powstał pełnometrażowy "Las"- film rozpisany na dwójkę aktorów, wypełniony po brzegi symboliką i odwołaniami do Biblii, a w tym do ofiary Abrahama.
W "Lesie" przyglądamy się dwóm mężczyznom, ojcu i synowi, Stanisławowi Brudnemu i Mariuszowi Bonaszewskiemu. W tonacji czarno-białej (wszak to kino o wysokich aspiracjach, nie może być inaczej) obserwujemy proces żegnania się ze światem starszego z mężczyzn, którym opiekuje się, i stara ułatwić ostatnią życiową prostą, młodszy.
Jedna część filmu upływa nam na podpatrywaniu tych zdarzeń. Wszystko rozgrywa się wyłącznie w jednym pokoju, niespiesznie, metodycznie prezentowane przez cierpliwe oko kamery, zza którego patrzy Adam Sikora, operator znany i ceniony za swoje wcześniejsze dokonania. W drugiej części, pozbawionej dialogu, starzec oprowadza syna po lesie. Najnowszy film Dumały oprócz tej artystycznej, wydumanej nadinterpretacji, która pozostaje po wyjściu z kina, mógł faktycznie stać się przejmującą opowieścią o sprawach ważnych i niedefiniowalnych. Wszak widać w tym filmie próby podjęcia tematu starości, szukaniu porozumienia, przełamywaniu barier, zaufaniu, stawianiu sprzeciwu nadchodzącej śmierci. Ale nie udało się.
Film męczy widza długością ujęć, w których z założenia miała być subtelnie przekazana treść. Wcale nie jest subtelnie przekazana. Treść jest oczywista. A przez długość statycznych scen, widz nie doświadcza przeżyć rozgrywających się na ekranie, ale ma wrażenie, że reżyser go katuje z każdą sekundą bezcelowości ich trwania. Na sali kinowej słychać było głosy: „kiedy ten ojciec w końcu umrze”.
„Las” stał się receptą na pretensjonalny obraz traktujący o śmierci i o miłości dwóch mężczyzn. Nikt nie był w stanie zanurzyć się w problem, który rozwijał się przed nami fabularnie. Widzowie zostali przytłoczeni ambicją reżysera, który nie wątpliwie inspirował się Sokurowem, Tarkowskim i Bergmanem. Bez efektu.
Takiego koncertu irytującej melancholii na ekranie i frustracji poza nim, dawno nie było.